Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

dzie, te statki, jak smoki czarne, wzrok nasz do siebie przykuwają. Więc się wpatrujemy chciwie w ten obraz gwarnego życia, który przedstawia w porannéj porze przystań, jedna z największych w Europie.
Aliści nam przerywa pobieżne nasze studya głos, który najwyraźniéj nazwisko nasze wymienia, z zapytaniem, czy trafnie odgaduje przybyłego z nad brzegów Wisły gościa. Znajomość zawiązała się natychmiast. Byłem nieskończenie wdzięczny nieznanemu koledze, który przybył w rannéj porze przywitać z dalekich stron przybyłego wędrowca. Kierując się domysłem i wzrokiem bystrym, bez długich poszukiwań, wprost do nas wyciągnął przyjazną rękę i życzliwém przemówił słowem.
I odrazu gród Luzytanii wydał mi się więcéj swojskim, wiécęj przyjaznym. Przynajmniéj już jedna — pomyślałem sobie — życzliwa dusza na tym ostatnim krańcu Europy. Pan Consiglieri Pedroso, profesor historyi przy tutejszych wyższych kursach, ujął nas swą niezwykłą uprzejmością i ułatwił nam prędkie, a wygodne dostanie się do miejsca naszego dłużnego pobytu.
Niecierpliwością jednak nie daje mi spokoju. Chciałbym conajwcześniéj wybiedz na miasto, przejrzéć ulice i lubować się wspaniałym widokiem Lizbony, która niby stutysiączna rzesza rozsiadła się amfiteatralnie nad Tagiem, jakby