Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

trudném, a promiemie słońca tak pieką, iż po chwili przechadzki bezwiednie chronisz się pod gzyms okna czy ściany, gdzie jednak daremniebyś szukał cienia. Przypomniałem sobie wtedy, com niegdyś słyszał z ust prostego u nas włościanina, który o palącém słońcu mówił, że ono niekiedy mózg wysusza. Tak nam się istotnie wydały te promienie lizbońskie, które przenikały natarczywie przez grubą czaszki powłokę do rdzenia, jak gdyby istotnie duszę z niego wyciągnąć pragnęły.
Więc trzeba było broń złożyć przed tym groźnym nieprzyjacielem i w śpiesznym odwrocie szukać ratunku. Lizbona przeto pozostała dla nas na pewien czas jeszcze mytem, zagadką. Tylko z okna pokoju spoglądać było można swobodniéj na przyległe ciasne ulice i zaułki. Ale i tu niewiele ciekawość dla siebie znalazła pożywienia. I mieszkańcy miasta pochowali się w téj porze, zasłoniwszy okna swych domów. Gospodarz nasz twierdzi, że ten 30 stopniowy skwar w dniu 19 września jest tylko nadzwyczajnym w tym roku wyjątkiem. „Zwykle o téj porze, takiemi słowy pocieszał nas długoletni mieszkaniec Lizbony, upały letnie kończą swe panowanie i przechodzą w miłe, łagodne ciepło.” Ale niestety, dotychczas jeszcze się nie sprawdziła ta pożądana powszechnie przepowiednia. Ogień słoneczny pali jak dawniéj i osusza ciało, jak gdy-