Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/75

Ta strona została przepisana.

na wzgórzu stérczą zwaliska z czasów maurytańskich. Z prawéj strony drogi ukazują się murowane słupy i sklepienia, przez które z dalekich stron płynie do Lizbony woda z górskich źródeł. A tam jeszcze głębiéj jakieś ciemne bory, może oliwne gaje, zamykają horyzont.
Niebawem ukazuje się Otta. Domki białe, murowane tu i owdzie, kryją się w zieleni ogrodów, lub żywopłotów z agawy i trzciny. Zwracamy się w lewo od wioski i po piaszczystéj zwolna ciągniemy drodze; już nas tu bowiem opuścił trakt żwirowy.
Pustkowie wokoło. Kukurydza sprzątnięta, zresztą jakieś nieużytki. Ależ czas już wysiadać, bo tu właśnie, niedaleko téj góry Monte Redondo, jest formacya trzeciorzędowa i tu w tych pokładach znajdowano owe liczne krzemienie, które p. Ribeiro uważa za narzędzie, ręką ludzką przygotowane.
Więc zaczęły się poszukiwania. Weszliśmy na wzgórze jedno, przesunęliśmy się na drugie. Aniśmy się spostrzegli, jak całe towarzystwo, które w oka mgnieniu wypłynęło na szerokie pola poszukiwań, poszło w rozsypkę. Nikt nie chciał iść w ślady swego poprzednika; każdy swoją szedł ścieżką, każdy dla siebie szukał... krzemieni, jakby kamienia filozoficznego.
I dziwne sprawiał wrażenie widok tego pustkowia, widok tych rozproszonych postaci, tych lu-