Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/79

Ta strona została przepisana.

ku gorliwszych pobiegło jeszcze daremnie szukać krzemieni; inni, ratując zdrowie, wyskoczyli tłumnie z pojazdów pod te oliwki, pod te korkowe drzewa, żeby pokrzepić trochę strudzone ciało i przygotować się do kilkogodzinnéj jeszcze drogi.
Koło godziny czwartéj dano nareszcie znak do powrotu. Tumany kurzu wszelki głos tłumiły. Po jednéj stronie drogi od wapienno-kamienistego pyłu posiwiały liście drzew i roślin. Pokrywała je gruba warstwa kurzu, którego nie spłukał deszcz, tak dawno tu upragniony.
Wracaliśmy w omnibusie przewiewnym; ale obłoki pyłu wpadały cochwila.

. . . . . pulvis olympicum
Collegisse juvat...

Pomyślałem sobie w duchu, powtarzając słowa owéj pięknéj ody Horacego do mecenasa.

Są, co pył igrzysk olympijskich
radzi zbiérają....

Myśmy to samo czynili nieradzi.
Słońce zachodziło przecudnie, kiedyśmy do stacyi Caregado przybyli. Niemal wszystkie barwy tęczy rozlały się po szerokich smugach nieba, a kolory lśniły takim blaskiem uroczym, tak różnemi snopami promieni to się złocił, to rumienił horyzont wieczorny, żeśmy, tym obrazem oczarowani, długo oczu od niego oderwać nie mogli.
Prędki zmrok nocny, który niebawem po zachodzie słońca otulił świat w czarną oponę, nie