do nas Wincenty Pol, miejsce narodu polskiego zajął inny lud, nie ulega wątpliwości, iż z czasem, pod wpływem czynników właściwych naturze przestrzeni, leżącej na stokach północnych Karpat, wyrobiłby w sobie podobne usposobienia i charakter, jakim się odznacza naród polski, odwieczny dziedzic tej ziemi.“
Gdy fakta i suche daty w ustach W. Pola nabrały życia i dotknięte promieniem rzeczywistego światła, poczęły objaśniać ważne zagadnienia społecznego i historycznego bytu narodu, katedra geografii w Uniwersytecie Jagiellońskim nabrała znaczenia, jakiego nigdy dotąd nie miała. Młodzież ucząca się zrozumiała je i dobrze pojmowała korzyści, jakie przynosiły wykłady Wincentego Pola. Biegliśmy z ochotą i z zapałem słuchać jego nauki.
Za moich czasów, tylko na wykłady filozoficzne Józefa Kremera spieszyła młodzież w tak wielkiej liczbie jak na wykłady W. Pola. Pociągała nas ku nim nietylko ważność przedmiotów nauczanych, lecz i sam sposób nauczania. W głosie Wincentego Pola miękkim, dźwięcznym, pełnym słodyczy był ton, który serca podnosił i uwagę utrzymywał zawsze w jednakowem natężeniu. Słuchałem go przez dwa lata z niezmienionem a wielkiem ciągle zajęciem i z taką uwagą, iż wszystko przedemną znikało. Oprócz profesora na katedrze nikogo w sali nie widziałem a gdy mówił, niedochodziły do uszów moich największe wrzaski z ulicy. Podobne zajęcie budził nieomal we wszystkich swoich słuchaczach, szczególniej, gdy zachęcał do poznawania i ukochania ziemi ojczystej i w obrazach piękniejszych niż Ruysdala i Calama malowidła kreślił jej widoki. Nie wiele słów potrzebował, kilka wyrazów właściwie dobranych wystarczało mu na uwydatnienie charakteru krajobrazu.
Nikt lepiej od W. Pola nie znał ziem polskich, lecz ażeby, tak wdzięcznie i pouczająco o nich mówić jak on mówił, niedość było znać je, trzeba było jeszcze kochać całem sercem. Miłość jego do naszej ziemi odczuwaliśmy z każdego słowa, jakie wymówił i wiedzieliśmy o jej potędze z siły wzrastających uczuć w własnych naszych piersiach. Prawdą jest, że tylko człowiek wierzący natchnąć może wiarą, tylko miłujący wywołać może miłość. Wincenty Pol uczył nas nie tylko poznawać lecz i kochać rodzinną ziemię i to było wielką zaletą jego profesorskiej nauki.
W kursie letnim 1852 roku uczył nas W. Pol geografii Polski w wykładzie prawdziwie świetnym, zatytułowanym „północne stoki Karpat.“
Najobszerniej traktował Tatry, bo opisowi ich poświęcił kilka z rzędu prelekcyj, posługując się wielką przez siebie sporządzoną mapą, na której dokładnie narysowaną była siatka wszystkich górzystych pasem, potoków i dolin. Była to właściwie mówiąc karta sztabowa przez W. Pola poprawiona i dokładnością przewyższająca wszystkie dotąd znane. Napisy były polskie. Pracował nad nią lat kilka i miał zamiar wydać dla użytku publicznego. Co się z nią stało? Niewiem. Szkoda byłaby, gdyby zaginąć miała.
Gdy wykłady zbliżały się do końca, W. Pol zapowiedział podróż naukową w Tatry w czasie zbliżających się wakacyj. Kto chciał w niej wziąć udział, — zapisać się musiał na liście, w mieszkaniu profesora na Piasku niedaleko kościoła Karmelickiego.
Miała to być druga w tym roku uniwersytecka wycieczka. Z pierwszej, pod przewodnictwem wielce zasłużonego profesora geologii L. Zejsznera odbytej