Nie mówiłam jej rodzinie o stopniu opętania, ale poleciłam ją odwieść do domu warjatów. Wszyscy trzej duchowie odgrażali się, że rzucą się na mnie, jeżeli im odbiorę ich ofiarę. Z trwogą patrzałam, jak najpotężniejszy z nich ciągle się oglądał za młodszym jej bratem Józefem i nęcącemi słowami wołał go w swoje objęcia. Ostrzegłam go, by nigdy nie całował chorej, gdyż choroba ta mogłaby się przenieść i na niego. Młodzieniec odpowiedział, że od czasu zachorowania siostra jego Anna ściska go zawsze tak mocno i całuje.
Minęły trzy tygodnie a ja nie oglądałam chorej. Nie usłuchano mej rady i chorej nie odwieziono do domu obłąkanych, sądzili, że ją sami w domu wyleczą. Tymczasem w jej krzyżach powstała cuchnąca rana. Jej brat zaczął być melancholijny, tracił pamięć, częściej bolała go głowa, a później dostawał zawrotów głowy. Skarżyłsię, że wciąż słyszy przeraźliwy krzyk chorej, iż Boga niema. Ręce i nogi chorej wiązali powrozami, by się nie tarła po podbrzuszu, lecz ona je gwałtem zrzucała i gryzła.
Naraz twarz jej brata Józefa zesiniała, usta stały się niebieskie, pięści zacisnął kurczowo, a z ust wydobywał się przeraźliwy przeciągły krzyk, lepiej powiedziano, ryk: „Niema Boga!“ Oblano go dwoma wiadrami zimnej wody, lecz opętanie trwało całą godzinę. I proszono mię znów o radę. Przytuliłam więc głowę opętanego i magnetyzowałam oczy czarnego ducha. Ten zaczął się rzucać i mówić, bym go nie paliła, że odejdzie. Po kilku tygodniach owładnął go jeszcze dwa razy w ten sposób, że zaczął mówić przez jego usta, że „go chciała zgwałcić!“ Na pytanie „Kto“, odpowiedział: „No ona, co tuliła moją głowę do siebie!“
Duch ten tak sprytnie owładnął owego młodzieńca, że ten nawet oczu nie zamykał. Wyglądało to tak, jak gdyby był przy zdrowych zmysłach. Źli ludzie zawsze są gotowi wierzyć złemu duchowi.
Chorą odwieziono do domu warjatów, a duch niejako za karę, musiał pozostać jakby przykuty u powoli rozpadającego się ciała. Jest to naturalne następstwo zawikłania się bezprawnego sił (tu duchów) w obce prawa, w obcy magnetyzm. (Anny.)
Inny wypadek. Dziesięcioletnia, dobrze zbudowana i rosła dziewczynka, o rumianej, dosyć ładnej twarzy i bujnym włosie, patrzy niespokojnem, słabo załzawionym okiem koło siebie. Pochodziła od porządnych, chociaż biednych rodziców. Ojciec jej był robotnikiem na kopalni.
Dziewczynka podskakiwała tak dziwnie po pokoju, że wydawało się, iż skacze z ogronym wysiłkiem, gdyż pod jej nogami aż tętniała podłoga. Do wykonywania nawet dwumetrowych, szybko po sobie następujących skoków miała za