był już usiadł na otomanie, a mruk, który słyszałam od ducha, przedzierał się już przez jego usta.
Nastała straszna świadoma walka. Przezemnie pouczony młodzieniec, że na wypadek ataku ma się bronić w imię Boga siłą woli, naprawdę zaczął staczać z duchem walkę. Duch przyczepił się mocno do ciała, stanął mocno na otomanie, na której i ja stanęłam. Pochwyciłam go za ręce, lecz mi się wyrwał, skoczył na krzesło i już przechylił ciało przez okno. Wtedy z wysiłkiem woli zrobiłam w powietrzu magnetyczny ruch, ciągnący ciało z powrotem. Ono opadło na ziemię, lecz jakież było moje zdziwienie! Ujrzałam odłączonego ducha młodziana od ciała, który przybrał względem obcego ducha stanowczą postawę. I ja odłączyłam się błyskawicznie od ciała i nastała ciężka walka, trwająca conajmniej 20 minut.
Zły duch stał się zupełnie nieruchomym, obaj paliliśmy go swemi rękami i słowami. Z rąk naszych leciały iskry, której paliły jego oczy, a gdy już zupełnie nie dawał o sobie znaków życia, został rzucony jak mgła wiatrami o góry. Wtenczas otworzyłam oczy, myśląc już w swem ciele. Równocześnie i młodzian podniósł się z pod okna i zapytał mnie, czy on już nie wróci. Odrzekłam: „Módl się, żeby nie miał więcej ku tobie przystępu!“ Upadł na kolana i modlił się rzewnie, łzy płynęły strumykiem po jego twarzy. I mnie stanęły łzy w oczach. Było mi go bardzo żal. W myślach także prosiłam Boga, by już nigdy nie było potrzeba walczyć z tym duchem. Młodzieniec spał już spokojnie do rana.
Za 3 dni przyszła jego matka. Jej syn zmienił się znacznie w twarzy, jaddł z apetytem, oko jego stało się żywsze. Mówił, że mu tak dobrze w naszem otoczeniu. Żartował z dziećmi i trudno było pojąć, jak tak inteligentny i dobry człowiek może być napadany przez takiego strasznego ducha. Jego matka, objąwszy mnie koło szyi, prosiła mnie, by syn mógł jeszcze u mnie pozostać przez jakiś czas. Za 3 tygodnie zaokrągliła się jego twarz, z twarzy znikł bronzowy kolor, wesołość ducha powróciła. Przy odejściu żartował nawet sam z siebie, a wskazując na kolana, mówił, że już dawno nie miał spodni zielonych od trawy, ani rąk zbrudzonych od błota i kurzu.
Długi czas spotykałem go jeszcze, a moja matka podziwiała go, iż się stał tak przystojnym. Przejeżdżając raz po długim czasie przez tę miejscowość, spotkałam jego matkę,
Strona:Agnieszka Pilchowa - Kilka obrazków chorób umysłowych.djvu/25
Ta strona została skorygowana.