Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/106

Ta strona została przepisana.

Podobnie jak człowiek na ziemi zawstydzony spuszcza oczy, tak i ja czułam, że nie mogę podnieść głowy i spojrzeć na te wyraźnie zarysowane usta. Patrzyłam na jego śliczne, długie, białe palce, otoczone jasną, smugą światła — i nagle błyskawicznie przylgnęłam ustami do jego ręki.
Lecz w tym momencie on chwycił w obie dłonie moją głowę i tkliwie spojrzał na mnie, potem usta jego dotknęły mego czoła. Wyraźnie odczułam to pocałowanie. Powiedział przytem:
— Bóg z tobą po wieczne czasy...
I już zaczęło się zmieniać drżenie w mej duszy, zaczął znikać ludzki sposób odczuwania. Opiekun przytulił mnie do swego boku i popłynął ze mną wolno w przestworza. Jakoś nie wymienialiśmy ze sobą żadnych myśli, zapanowała naokoło nas poważna, głęboka cisza. W tej ciszy wyczuwałam jednak wyraźnie tem większe zbliżenie się jego do mnie i tem większe zrozumienie się nasze wzajemne.
Wreszcie stanęliśmy w przestworzach. W jego duchu zadźwięczała subtelna myśl:
— Módlmy się.
Popłynęły myśli modlitwy, a popłynęły tak, jak jeszcze nigdy dotychczas, gdy nieraz modlił się ze mną przy ziemi. Obecnie przepełniało mnie uczucie jeszcze subtelniejsze, jeszcze rzewniejsze, niż dawniej. Czułam w duchu radość, czułam jedną falę dziękczynienia i ogromnej miłości ku Bogu. Była to modlitwa już nie wyjawiana myślami, ale jakiś poryw ogromny, jakaś olbrzymia pełnia uczuć radosnych, boskich i oddania się Bogu, takiego zupełnego zdania się na wolę Ojca. Olbrzymie, prześliczne światy, płynące majestatycznie bez jakiegokolwiek szelestu ni zgrzytu, obrażającego majestat wielkiej twórczości boskiej, podnosiły jeszcze powagę chwili.
Spojrzałam na swego dobrego opiekuna. Trudno mi było odgadnąć, czy modli się jeszcze, czy już tylko patrzy przed siebie w radosnem uniesieniu. Nabożne drżenie kołysało jego ducha. Patrzyłam chwilkę na niego, jak śliczny, promienny był w tej modlitwie, w tej rozmowie z Bogiem. Wyczuwałam, że niemal cały jest pochłonięty myślą o mnie, że za mnie się modli. I ja również, choć zgoła i tę przytomność ducha traciłam, jaką duch jeszcze w tych sferach posiada i jakoś rozpływać się zaczęłam w modlitwie, to jednak zawisłam całą swą uwagą na tej wielką jasnością otoczonej jego postaci, o ile to postacią jeszcze można nazwać.
A on był w tej boskiej ekstazie prześliczny, odczuwałam ogromną rozkosz i radość, patrząc na niego. Czerpałam niejako z niego siłę, choć nie chciałam mu jej zabierać. Wyczuwałam ten ogrom wielkiej miłości, w którym zaczęłam zlewać się z nim razem. Słałam mu w myślach na tę miłą twarz ucałowania, mówiąc sobie w duszy:
— Przez niego Ciebie, Boże, całuję, Ciebie miłuję i Tobie się oddaję.
Byłam dziwnie szczęśliwą, bo i ja miałam na sobie tak, jakby świąteczne, czyste ubranie astralne. Jednak opiekun mój był daleko piękniejszy ode mnie i otoczony żywszą, pogodną, świetlistą aurą.