Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/111

Ta strona została przepisana.

chwyciły mnie jakby za gardło, nie dając mi swobodnie odetchnąć i zupełnie przyłączyć się do ciała. Wówczas to raz po raz opadała mi głowa, a ja zapadałam w ponowne omdlenie, lecz wówczas już rzadko kiedy mogłam się odłączyć od ciała spokojnie, a nawet nie widziałam jasno wzrokiem ducha, co się koło mnie dzieje. Widziałam tylko niewyraźnie mnóstwo błyszczących oczu, skierowanych na mnie, oraz różne szare i ciemne, niewyraźnie zarysowane postacie, podtrzymujące usilnie ten przykry stan lęku i niemocy, a w duchu wyczuwałam, że dlatego robią ten tumult naokoło mnie, bym nie mogła wzbić się w świat czystszej myśli, w świat prawdy. Na kogo tylko mogli wpłynąć, napawali go strachem, sugerując mu: „Prędko, prędko, trząść nią, polewać wodą, wszak widzicie, jaka jest blada!“ Po takiej walce, czyli jak tu na ziemi sądzono, po takiej pomocy, udzielonej mi przez bliźnich, czułam się rzeczywiście potem tak osłabiona, że trudno mi było utrzymać się na nogach jeszcze w kilka godzin po takiem omdleniu. Zdawało mi się, jakbym miała żyły pod kolanami poprzecinane, nogi uginały się pode mną, a w głowie czułam zawrót.
Czasami, kładąc się wieczór na odpoczynek, zaczęłam zapadać w ten dziwmy stan. Niejednokrotnie matka, zauważywszy, że twarz zaczynam sobie zakrywać — bo nie chciałam, by ktoś zauważył zmiany na niej — usiadła na skraju łóżka i zaczęła mi opowiadać różne rzeczy, aby tylko wyrwać mnie ze stanu zamyślenia, a kiedy już nie mogłam powstrzymać zamykających się powiek, piórkiem lub t. p. łechtała mnie pod nosem, żebym tylko nie zasnęła w takim jakimś smutnym nastroju. Nie mogłam jej tłumaczyć, co to przeżywam w takich chwilach, bo wszelkie moje najmniejsze zwierzenia z tej dziedziny wywoływały lęk na twarzach moich bliskich; sądzili bowiem, że zaczynam tracić zdrowe zmysły, mówiąc od rzeczy. Zakrywałam twarz także dlatego, że niekiedy, patrząc na straszne cierpienia duchów w zaświecie, sama się nie spodziałam, jak po mej cielesnej twarzy zaczęły płynąć łzy, a płynęły nieraz tak obficie, że aż poduszka zmokła.
Matka, widząc na uśpionej mej twarzy łzy, myślała najczęściej, że powodem ich jest ból, utajony za dnia, a pochodzący zapewne stąd, że ojczym mój nie cierpiał mnie. Nie mógł poprostu patrzeć na mnie; gdy wypadło mi jeść z nim przy stole, zauważyłam, że patrzy wszędzie indziej, tylko nie na mnie. Nie znosił nawet, bym cicho przeszła koło niego. A on, być może nieświadomie, był najlepszem narzędziem tych, co chcieli mnie zamęczyć na ziemi. Wymyślał dla mnie nieraz niepotrzebnie najcięższe roboty i wbrew woli reszty rodziny zmuszał mnie do tej pracy tak, że nie orjentujący się w naszych sprawach znajomi zapytywali braci, którzy wówczas powoli wchodzili na własne stanowiska: „Czyż już nic lepszego nie macie dla swojej siostry?“ A ja jakoś cicho i posłusznie wszystko to znosiłam, nie mówiąc nikomu o swej wewnętrznej walce i cierpieniach.
Pamiętam, że dziwnie nie lubiłam błota. Gdy po przebudzeniu się z miłej wędrówki w zaświecie, gdzie otoczona miłością dobrych duchów śpiewałam wraz z niemi hymn radosny, musiałam bezpo-