Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/120

Ta strona została przepisana.

wych — lecz to właśnie mnie do tych zabaw zraziło. Czułam wprost wstręt do wszelkiego flirtu i wszelkich płytkich rozmów na temat miłości — toteż wkrótce odsunęłam się od zabaw.
Trudno mi było szukać w kościele ulgi i zapomnienia doznanych krzywd; wszak jeszcze pamiętałam wstrząs, jaki przeżyłam w klasztorze, a ksiądz, który był jego sprawcą, odprawiał nabożeństwa w pobliskim kościele. Jeszcze i z innej przyczyny czułam się źle w kościele: wchodziłam tam zdrowa, a w kilka minut już ogarniała mię słabość w całem ciele i często wychodziłam ostatkiem sił, bliska zemdlenia. Gdy słuchałam tłumaczenia tekstu Pisma św., nieraz zdało mi się w czasie kazania, jakby mię ktoś brutalnie chwycił za serce; czułam bowiem wyraźnie, że sprawa miała się inaczej, niż to ksiądz przedstawia i lęk mnie ogarniał, że tyle ludzi w kościele przyjmuje za dobrą monetę te rzekome prawdy, głoszone z ambony. A jeśli tylko przymknęłam w skupieniu powieki podczas kazania, to już najwyraźniej ujrzałam te sceny tak, jak się odbyły w rzeczywistości. I nieraz w myślach stanęłam na kazalnicy i mówiłam ludziom, co widziałam. Czułam się bardzo źle w kościele, bo wiedziałam, że mi nie wolno zabrać głosu w obronie prawdy, a monotonne pieśni religijne pozbawiały mnie reszty sił.
Blada i spocona niepewnym krokiem wychodziłam z kościoła, z żalem i oburzeniem w duszy. A jednak nie wypadało mi pójść wprost do domu, by ojczym nie spojrzał na mnie niechętnym wzrokiem, dlaczego nie jestem w kościele. Udawałam się więc na cmentarz, tuż za murami kościoła, a tam, usiadłszy przy którejś mogile, przychodziłam powoli do sił i do równowagi duchowej, patrząc w błękit nieba, lub wsłuchując się w szum brzóz płaczących i tyle, tyle mówiłam do przestworzy, tak bardzo przepraszałam w duchu Boga, Chrystusa za niezrozumienie Jego miłości i Jego nauk na ziemi...
Często jeszcze podczas kazania postanawiałam, że zaraz po kazaniu pójdę do księdza i zapytam go o to i owo z jego kazania, a powiem mu, jakie jest moje przekonanie w tej sprawie i jak ja niejedno inaczej rozumiem, niż on to przedstawia. Lecz odbierało mi ochotę do wszelkich dyskusyj pewne wspomnienie z lat dziecinnych. Mianowicie gdy miałam lat 9 i przechodziłyśmy na lekcji religji historję Adama i Ewy, uczono nas, że anioł Boży, wypędzając pierwszych rodziców z raju, powiedział im: „Idźcie precz z raju, jesteście przeklęci, nikt was nie przyjmie pod swój dach!“ Zwróciłam się wówczas do księdza z zapytaniem, skąd się wzięli ci inni ludzie na świecie, którzy nie mieli dać gościny wygnańcom z raju, kiedy Adam i Ewa byli pierwszymi ludźmi? Ksiądz poczerwieniał, nie odpowiadając w pierwszej chwili ani słowa, przeszedł parę razy po klasie z rękami założonemi w tył, a potem zagroził, że mię ukarze, jeśli się będę z czemś niepotrzebnie wyrywać.
Wogóle choć bardzo chętnie uczyłam się religji i miałam z niej zawsze bardzo dobre stopnie w szkole, to jednak niemiłe były dla mnie chwile wygłaszania zadanej lekcji; trzeba było mówić tak, jak się nauczyłam, a w duszy czułam niejednokrotnie, że to nie jest prawda.