Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/127

Ta strona została przepisana.

jeszcze takim, jak mój opiekun — bo ten ciemny wlecze się po ziemi, jak ciemna chmura, jakby się nogami opierał o ziemię — ale duch ochronny płynie sobie leciuchno, a mnie tak nogi bolą, i jestem w dodatku głodna!“
Miałam dłuższą równą drogę przed sobą. Szłam obok niej wąską miedzą po miękkiej trawie, śpiewając sobie cicho pieśni, których już dawniej nauczył mnie opiekun. Ochota do spania zupełnie mi odeszła, nawet i zmęczenie mijało, tylko nogi mnie coraz więcej bolały. W dali chyżo jechał pociąg. Przypomniałam sobie z żalem, że nie mam pieniędzy, a gdyby nie to, doszłabym do stacji i pojechałabym pociągiem do domu. Gdy pomyślałam, że czeka mnie jeszcze blisko 4 godziny drogi pieszo, a kto wie, czy i nie dłużej wobec zmęczenia, jakie paraliżowało moje kroki, a także wobec tego, że nie znałam dokładnie drogi, to omal się nie rozpłakałam. Z trudem doszłam jednak jakoś do domu. Pamiętając o ostrzeżeniu opiekuna, że cień niedobrego ducha jeszcze się za mną powlecze, nie wstąpiłam do żadnej chaty, ni domku po drodze, by napić się bodaj wody.
Po tym niefortunnym odpuście jeszcze mniej ciągnęło mnie do kościoła, niż dotąd. Długo jeszcze potem nachodziły mnie sny, związane z owym odpustem. Najmniej z 10 razy powtarzał mi się jeden i ten sam sen; po przebudzeniu się wiedziałam jasno, kto ten sen stwarza.
Jeszcze raz potem byłam na odpuście w niezbyt oddalonej ładnej wiosce, ale szłam już sama, nie w procesji. Już w kościele dolatywały mnie groźne pomruki, zwiastuny burzy. Gdy wchodziłam do kościoła, zbierały się już chmury, ale miałam nadzieję, że wiatr, jaki się zrywał, rozpędzi je. Gdy wyszłam z kościoła, spadło troszkę deszczu w grubych, rzadkich kroplach — i znów pocieszałam się, że chmury odpłyną i rozprószą się. Pomyślałam:
— Pójdę, wszak w ostatecznym razie mogę znaleźć gdzieś schronienie pod dachem.
Ledwo minęłam ostatnie domy wioski, zaczęły znów spadać grube krople deszczu. Zasłaniałam się początkowo przed niemi parasolką, która służyła raczej do ochrony przed promieniami słońca, niż przed deszczem. Nie upłynęło pięć minut, gdy zerwał się silny wiatr, a deszcz zaczął lać, jak z cebra. Wiatr wywrócił mi parasolkę na zewnątrz i za krótką chwilę byłam zupełnie przemoczona, mając na sobie cienką letnią sukienkę. Niepodobna było biec wobec piorunów, przeszywających ziemię z głośnym grzmotem, a najbliższe domy były o jaki kwadrans drogi przede mną. Wracać? — pomyślałam — i tak już jestem zupełnie mokra. Chłód wzmagał się, dreszcze przechodziły mnie całą nawskroś, a choć burza wkrótce ustała i słońce zaświeciło, to dreszcze nie ustawały. Po przyjściu do domu miałam ubranie już napół przeschnięte na sobie. Przez kilka dni czułam się bardzo osłabiona. Dodam jeszcze, że prasolka i buciki zniszczyły mi się zupełnie.
Odtąd już więcej nie poszłam na żadne odpusty. Wieczorem bowiem tegoż dnia, kiedy leżałam niemal w gorączce, przesunęły mi