Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/133

Ta strona została przepisana.

Starałam się usilnie o to, by nikt z otaczających mnie nie poznał, że ja właściwie nie kocham tego męża. Bałam się, że potem mógłby któryś z tych ludzi spojrzeć na mnie śmielszem okiem i oplątywać mnie swojemi myślami. Toteż przelękłam się bardzo pewnego dnia, kiedy jeden z poważniejszych gości powiedział mi w czasie nieobecności męża:
— Pani swego męża nie kocha.
Zdobyłam się na siłę i odrzekłam:
— Myli się pan, ja go bardzo kocham.
Lecz on dalej twierdził, że jest więcej, niż pewny, że ja jestem bardzo nieszczęśliwa; widział mnie już kilkakrotnie, jak stałam w pobliskim lasku z załamanemi nad głową rękami i płakałam, a on już zaraz po naszym ślubie był bardzo ciekawy, jakie też to będzie nasze małżeństwo, bo słyszał, że wyszłam zamąż z przymusu i dlatego mnie śledził. Zaczął mnie żałować, lecz ja znów starałam się go przekonać, że bardzo kocham męża, a jeżeli kiedykolwiek płakałam, to tylko z tęsknoty za domem.
Zmieszał się na chwilkę, a potem rzekł trochę nerwowo:
— Ten człowiek jest niegodzien miłości pani!
Lecz ja poprosiłam, żeby przyszedł, gdy mąż będzie w domu i jeśli mu się coś u mego męża nie podoba, to niech mówi o tem tylko w jego obecności.
Poszedł, a ja tego dnia długo płakałam; tak mnie coś kusiło zwierzyć się komuś na ziemi, użalić się przed kimś. Wszak w trzy miesiące po ślubie zgłosiła się do mnie pewna dziewczyna, mówiąc mi, że on obiecał jej małżeństwo; nie wiedziała nawet, że jest żonatym i wzięła mnie za jego siostrę, a ja podtrzymywałam ją w tem złudzeniu, by jej nie robić przykrości. Cieszyłam się, że ten wypadek może przyśpieszy rozwiązanie naszego małżeństwa. Prosiłam więc męża, by zlitował się nad tą dziewczyną i zajął się nią, a nawet by żył z nią, bo ona jest biedną, a mnie jego pomocy wcale nie potrzeba, dam sobie radę w życiu, choćbym do śmierci miała pozostać sama. Zdrętwiałam ze zgrozy, gdy zaczął wymyślać na tę dziewczynę, grożąc, że ją zastrzeli. Było mi jej ogromnie żal i starałam się bez wiedzy męża, jak mogłam, łagodzić jej ból i powetować jej krzywdę.
A ileż jeszcze było takich ofiar, które się nie zgłosiły, tylko tu i ówdzie doszły mię słuchy o nich od innych! Były to sprawki nietylko z jego czasów kawalerskich — po ślubie pozostał taki sam, jak dawniej. Dla mnie było tak poniekąd i dobrze, bo często miałam całkiem wolne trzy dni i więcej, kiedy, zabrawszy pensję, poszedł się bawić, wyjeżdżając nieraz daleko. Nigdy nie robiłam mu na tem tle zarzutów z jakimkolwiek cieniem zazdrości, starałam się tylko łagodną perswazją nakłonić go, by nie czynił źle.
Przez jego usta nigdy za cały czas pożycia ze mną, a pewnie i przedtem, nie popłynęły szczere słowa modlitwy. Jak twierdził, nie wierzył w Boga, tem mniej w duchy i obcowanie z niemi. Najgrubsze przekleństwa sypały się często przez jego usta, jeżeli mu coś poszło nie po myśli w jego pracy zawodowej lub jeżeli podczas zabawy obraził ktoś jego dumę, posuniętą do skrajnego zarozumialstwa.