Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/140

Ta strona została przepisana.

Minęła 9-ta; na horyzoncie ukazały się gwiazdy. Wyszłam cicho z mieszkania, dzieci już spały. Dziewczyna do posług poszła już była do swych rodziców, gdyż na noc chodziła do domu. Zamknęłam drzwi i rzuciłam okiem raz jeszcze przez okno na dzieci — spały zdrowo, spokojnie. Spojrzałam w stronę, gdzie najczęściej chodziłam pokrzepiać się duchem; tak chętnie poszłabym tam! Lecz przyrzeczenie pociągnęło mię w stronę kasyna. Wyczułam jednak, że go tam niema, że pewnie będzie w pobliskiej restauracji urzędniczej, też kasynem zwanej, posiadającej osobną salę dla gości robotników. Poszłam tam. Blaszane rolety były spuszczone, ale z wnętrza dochodził śmiech i głosy rozmawiających. Kluczem od mieszkania, trzymanym w ręce, pociągnęłam po rolecie. Gwar przy oknie trochę przycichł, lecz nikt się nie odezwał z wewnątrz, a za chwilę gwar się ponowił. Bawili się przy zamkniętych drzwiach.
Spojrzałam w gwiazdy i pomyślałam:
— Powrócę do domu, do spokojnej ciszy. Dzieci śpią, będę pisać — bodaj list do matki, którą od czasu do czasu pocieszałam, że mi się dobrze powodzi, nie zwierzając się jej ze swojemi udrękami. Wiedziałam, że powiedziałaby mi: „Wszystkiemu winna ta twoja wiara w duchy!“
Lecz znów błysła myśl inna:
— Powiedziałam, że pójdę, więc dotrzymam słowa, choć on nie dotrzymał i nie przyszedł. Ale dłużej nie będę, jak kwadrans.
I znów posunęłam silnie kluczem raz i drugi po rolecie — tym razem już na drzwiach.
Odezwał się głos właścicielki: „Kto tam?“
Nie mogłam jakoś zaraz wydobyć przez usta tego nazwiska, które włożyła na mnie karma przez zamążpójście. Ale przemogłam się i wymieniłam energicznie nazwisko mężowskie.
Chwila namysłu za drzwiami, potem odpowiedź: „Tu niema pani męża“.
— Jest — odpowiedziałam doniosłym głosem. — Wiem napewno, że jest, proszę otworzyć! Proszę mnie też przyjąć jako gościa.
Drzwi otworzyły się. Weszłam. Zaduch był okropny. Brudna podłoga, nierówno stojące stoły i krzesła, niczem nie przykryte, oblane wódką i piwem. Oddział dla robotników. Miałam wrażenie, że mężowi ktoś z robotników płaci piwo i wódkę. Przed nim na stole leżał kawałek kiełbasy, porządnie obielonej z wierzchu pleśnią, bułka, niedopite piwo i opróżniony kieliszek. Błyskawicznie pomyślałam o czysto przyrządzonej dla niego kolacji w domu.
— Pocóżeś tu przyszła? — powiedział do mnie przyciszonym głosem — wszak już chciałem iść do domu.
— To dobrze, pójdziemy razem.
Lecz już trochę śmielsi zbliżyli się ku nam, a witając mię podaniem ręki, udawali zadowolenie z mego przybycia.
A mąż zapytywał: „Co będziesz piła?“
Wzdrygnęłam się — co ja tam miałam pić? Ale pomyślałam: „Kwadrans wytrzymam“. Spojrzałam na zegar, postanawiając punk-