Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/142

Ta strona została przepisana.

zetknięcie się z tem otoczeniem i przez picie wódki. I znów spojrzałam w gwiazdy, szepcąc cichuteńko: „Nie opuszczajcie mnie, dobre duchy!“
A on, biorąc mię pod rękę, mówił:
— Nie było ci tego trzeba, będziesz jutro napewno chora.
Zbliżyliśmy się do domu. Lampa świeciła jasno, jak przedtem, a dzieci dalej spały. Znów wzruszenie mię ogarnęło i przepraszałam w myślach te dzieci, iż przez chwilę występowałam w roli pijaczki.
Kiedy przyszliśmy do domu, było widać, że mąż jakoś nie może sobie znaleźć miejsca, tak mu trudno było rozebrać się. Wyczuwałam dokładnie, iż chętnie powróciłby nazad do brudnej restauracji. Zaczęłam go nakłaniać, żeby rozebrał się spokojnie i poszedł spać — że jeżeli on pójdzie pić, to ja także. Ale mówiłam to tylko na postrach, czułam, że nigdybym już tam za nim nie poszła. Zwracałam mu uwagę, że pomizerniał, wychudł za te trzy dni przebywania już całkowicie poza domem; wszakże sam mówił, że przepił wszystkie pieniądze, więc pocóż tam pójdzie?
— Na dług pić — mówiłam — lub aby ci płacił kto z robotników, to, zważ, — może jest i wstyd już dla twojej rodziny. Masz porządnych, rozumnych, inteligentnych braci, którzy boleją nad twojem postępowaniem, jak mi już o tem mówili.
Lez niczem nie można go było przekonać. Za upomnienie posypały się i w ich stronę przekleństwa z jego ust. Było mi przykro, że poruszyłam tę sprawę i że przeklina ich za to, że mu życzyli jak najlepiej. Pomimo, iż nie wierzyli w obcowanie z duchami i ja także nie starałam się ich przekonywać, wiedząc, że rozmowa o tem nudziłaby ich, nie wyczuwałam od nich nieżyczliwych myśli. Jego rodzona siostra, choć bardzo przywiązana do dogmatów kościoła katolickiego, jednak nie miała mi bynajmniej za złe mojej wiary w duchy i lubiła mię. Widząc jego rozpustne życie, wołała doń rozpaczliwie:
— Człowiecze, nie bądź zwierzęciem! Żyj po chrześcijańsku, jak twoja żona, a będzie to ulgą dla nas wszystkich!
Lecz jakoś nikt i nic na niego wpłynąć nie mogło. Od młodych lat czynił zmartwienia swej rodzinie, a w małżeństwie i mnie.
Kilkakrotnie spotkałam się z zapytaniem, dlaczego nie starałam się siłą sugestji, czy hypnozy wpłynąć na tego człowieka, by zmusić go do zmiany na lepsze w jego trybie życia i całym sposobie myślenia. Nigdy tego nie czyniłam i nie będę czyniła w stosunku do kogokolwiek. Byłoby to pogwałceniem wolnej woli i nie przyniosłoby prawdziwej korzyści danej osobie. Choćbym kogoś hypnotyczną siłą zmusiła, by stał się niby zupełnie innym, lepszym człowiekiem, to czyny jego, pozornie dobre, nie miałyby prawdziwej wartości dla jego rozwoju duchowego, a cnoty w ten sposób narzucone nie byłyby zdobyczą stałą. Odruch ku Bogu, ku lepszemu życiu musi wyjść koniecznie z wolnej woli, a jeśli tego niema, to daremne wszelkie zmuszanie i czynienie z kogoś manekina.
Naogół jeszcze dosyć szczęśliwie przetrwałam te lata karmiczne w swojem pierwszem małżeństwie. O, bo nigdy nie przychodziło do