Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/158

Ta strona została przepisana.

Pocieszać było trzeba i tych, którym już rzeczywiście odeszli w zaświaty ich żywiciele, ziemscy opiekunowie lub krewni.
Pomimo, iż prosiłam o to Niebo, bym mogła być pożyteczną na ziemi, jednak po tej ważnej chwili decyzji w Górze, wysłano do mnie jeszcze zapytanie, czy się przed tem trudnem zadaniem nie cofnę; bym dobrze jeszcze zbadała sama siebie i w wolnej, dobrej woli złożyła ślubowanie oraz Boga prosiła o pomoc.
I dali mi do namysłu trzy dni, w ciągu których w nocy, a nawet i w dzień wśród zwykłej domowej pracy przesuwały się przed moim wzrokiem obrazy, związane z zadaniem, jakie chciałam wziąć na siebie; bo pomoc miałam nieść w każdej chwili i wszędzie, gdzie tego zajdzie potrzeba, nie omijając także tych, których wojna wykoleiła i na złe tory życia rzuciła: różnych włóczęgów, otoczonych aurą drapieżnych zwierząt i innych nieszczęsnych, którzy ledwo wlekli swoje nędzne ciało na ziemi, smagane głodem i chłodem, a resztę energji życia z ich ciał wyssało robactwo, jakiego nie brak było podczas wojny. Wszędzie tyle nieczystych myśli ducha, wszędzie tyle nieczystości na ciele...
Nie mogłam zrozumieć w pierwszej chwili, dlaczego dają mi do namysłu aż trzy dni; przecież sama o to prosiłam, bym mogła iść z pomocą bliźnim i sama zdecydowałam się, że pracować będę całą energją ducha, na ile tylko mi pozwoli i wytrwa w pracy moje ciało“.
Nietylko w myśli płynęło zapytanie w moją stronę, ale myśl ta otworzyła pierwszą kartę wspomnianego już zeszytu i uwidoczniła się na papierze. Usiadłam na łóżku, patrząc z powagą i zdumieniem na szeleszczące kartki na stole, bo nim myśl (owo zapytanie) zapisaną została przez niewidzialną rękę, zeszyt poruszył się na stole; grzbietem oparł się na nim, okładki równomiernie się podniosły do góry, a wszystkie kartki rozłożyły się jak wachlarz w ten sposób, ze wszystkie oddalone były od siebie w równych odstępach. Następnie zeszyt opadł bezwładnie na stół. Po chwili znów jedna okładka się otwarła, za nią zatrzepotała pierwsza kartka, a na drugą potoczył się leżący na stole ołówek, tutaj przybrał pozycję pionową i oparłszy się zaostrzonym końcem na czystej stronicy, zaczął drugim swym końcem zataczać szybkie i drżące kręgi, podobnie, jak się to dzieje przy puszczanym przez dzieci tak zw. „bąku“. Po kilkakrotnem obróceniu się ołówek pochylił się, nie tak jednakże, jak zwykle był trzymanym przez moją owładniętą rękę w czasie przenoszenia inspirowanych mi myśli na papier, tak, że pismo było więcej stojące i większe od pisma medjalnego i zaczynało się temi mniej więcej słowami:
„Bóg z tobą po wieczne czasy“... a potem zapytania:
Czy chcesz pomagać bliźnim?
Czy nie ugniesz się pod ciężarem pracy?
Czy nie przelękniesz się nawału złości, która jak z widzialnego, tak i z niewidzialnego świata nastawiać będzie na ciebie sieci i rzucać ci w drogę ciernie?
Czy nie ulękniesz się, gdy wydadzą na ciebie wyrok śmierci?“