Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/185

Ta strona została przepisana.

Przystanęłam trochę zniechęcona, wiedząc, że znów zakradł się niski duch i podsłuchał rozmowę myślową. Udałam jednak, że tego nie słyszę i już z myślą przeciwdziałania tym zakusom poszłam do kuchni. Wręczyłam kobiecie karteczkę, powtarzając jeszcze raz dobitnie, co ma robić, a także odliczyłam jej pieniądze, za ile ma kupić rumianku, jałowcu i cytryny i dodałam, że jeśli nie dostanie cytryny, niech się tem nie niepokoi, wystarczy kąpać rękę tylko w jałowcu i rumianku.
Kobieta poszła, mówiąc jeszcze przy drzwiach:
— Spadł ze mnie strach. Głowa już mnie nie boli, a rękę to tak jakbym już miała zdrową. Tylko czuję jeszcze jakby jakiś ciężar w dłoni, a kiedy mnie pani smarowała rękę, to mi było tak zimno w plecy, jakby mi je kto wodą zlewał i w żołądku i głowie mi się zakręciło, jakbym siedziała na karuzeli, ale potem mi się zrobiło zaraz cieplutko i tak jakoś wesoło!
Kiedy wychodziła z pokoju, przeciąg otworzył okna na oścież; chciałam przytrzymać drzwi, żeby przeszkodzić trzaśnięciu, nie udało mi się to jednak i trzasnęły, przymykając mi wszystkie cztery palce. Zabolało tak, że nie mogłam niemi przez chwilę ruszać. Kobieta zauważyła, co mi się stało; zwróciła się do mnie trochę wylękła:
— A temu wszystkiemu ja jestem winna!
— Ależ nie, to przeciąg, nic się nie stało.
I ukryłam przed nią rękę. Uderzenie było tak mocne, że zsiniały mi paznokcie i nie mogłam zamknąć dłoni. Usiadłam na krześle, podpierając głowę, wiedziałam, że w tem jeszcze była jakaś inna przyczyna, a nie tylko przeciąg. I ujrzałam lekarza, jak uśmiechając się ujął te moje zgniecione palce i dmuchał na nie, mówiąc trochę filuternie:
— Nie boli, nie boli, nic się nie stało.
A w dali zauważyłam ducha, uciekającego przez pola w stronę brudnego, małego stawu; za nim ciągnęły się jeszcze, jak chmury, myśli:
— Łapy ci połamię, odechce ci się wyciągać je do ludzi!
Wstałam, wstrząsnęłam ręką, mówiąc sobie także:
— Nic niema, nic nie boli!
Lekarz troszeczkę nieśmiało spojrzał na mnie i rzekł:
— Tłumaczyłem ci już, że w podobnych wypadkach bierze się na siebie mniej lub więcej tej karmy, tego ciężaru, który zdejmuje się z cierpiących.
I przystąpił do mnie, poklepał mnie po ramieniu, mówiąc:
— Ale ty jesteś dosyć silną, coś uniesiemy, prawda? A najsilniejszym; — Bóg, Ojciec nasz; gdy On z nami, a my z nim, to wiele ulżyć możemy innym.
Na czwarty dzień było znów u mnie o kilka osób więcej, niż zwykle. Stali, siedzieli, było mi już trochę ciasno przejść pomiędzy nimi. Przyszła i kobieta z chorą ręką. Nie miała jej już wcale zawiniętej i widocznie ujrzała pomiędzy przybyłymi jakichś znajomych, bo witając się z nimi, śmiała się tak, aż jej było widać wszystkie jej ładne zęby. Pomyślałam zaraz: „No, pewnie już ręka zdrowa.“