Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/201

Ta strona została przepisana.

szybko napakowałam do koszyczka, nie biorąc już mleka, ale trochę pieniędzy, których nawet nie liczyłam.
I znów pukanie do drzwi. Za drzwiami w także nędznej izbie siedmioro dzieci i matka — już wdowa. Jeszcze nie otrzymała t. zw. wojennej zapomogi, sprawa jej gdzieś utknęła. Nie wiedziała o tem, że już jest wdową, każdego dnia wyczekiwała zapomogi i listu od męża. W sklepie bez pieniędzy dać jej już nie chcieli, gdyż nie było nadziei, iż potrafi pokryć dług; boć i przedtem, kiedy mąż jeszcze pracował w kopalni, trudno było biednej kobiecinie za lichy zarobek robotnika nasycić i ubrać wszystkie dzieci. Nie miano miłosierdzia nad biedną kobieciną, pewnie też ciężko karmą obarczoną.
Nim zastukałam do drzwi, ujrzałam jakąś truciznę, zdaje się siarkę w wodzie. Patrząc na ten garczek obity, nie mogłam dobrze skonstatować rodzaju trucizny, gdyż przez patrzenie niejako magnetyzowałam się z nią i czułam jej palący odór. I znów nieszczęsne duchy w robocie — znów sugestja z ich strony: „Otruj dzieci i siebie i skończy się męczarnia — bo któż ci pomoże?“
Otruć już miała poprzedniego dnia, już się była skłoniła ku owym podszeptom; lecz jeszcze, jeszcze poszła prosić pobliską żydówkę o kawałek chleba.
— Niech mi pani sprzeda trochę chleba i soli, zrobię dzieciom na wodzie polewkę chlebową.
Żydówka zapytała: „Macie pieniądze?“
Kobieta wzruszyła ramionami, że nie, ale dodała: „Mam nadzieję w Bogu, że szybko nadejdą pieniądze, to pani zapłacę dawny dług i to, co teraz wezmę“.
Na to żydówka:
— To przyjdźcie po chleb, jak wam Bóg da pieniądze, wtedy i ja wam dam chleb.
Więc nie mając już żadnej nadziei ratunku, znów postanowiła wieczorem, że otruje dzieci, tylko rozmyślała, czy trucizna jest dosyć silna, by się długo nie męczyły, aby ona nie musiała na to patrzeć.
I znów szybko opróżniłam kosz, biegnąc do trzeciego miejsca — lecz to już nie było daleko. Mieli tam stare, nędzne, podarowane żarna, a też nie było chleba. I jako trzecia gromadka zostało mi odstawione może 7 kg żyta przyniesionego za dnia w woreczku oraz koszyczek ziemniaków. I to zaniosłam na wskazane miejsce. Tam przy odejściu powiedziano oprócz „Bóg zapłać“ także i to:
— Skoro tylko będziemy mogli, zaraz pani oddamy.
— Nie wiem, zdaje się, że nie potrzebujecie mi nic oddawać. Jeśli już chcecie, to oddajcie znów innym potrzebującym, gdy będziecie mogli.
Nieco później miałam już ułatwioną pracę, bo biedni sami zgłaszali się do mnie i nieraz zabrakło tego, co lepiej wyposażeni za dnia przynieśli; wówczas dawałam im ze swoich zapasów. Toteż nie upłynęło trzy miesiące, a nie miałam już żadnych zasobów prócz tylko jeszcze trochę ziemniaków w piwnicy, tyle, że ledwo dla jednej osoby starczyłoby do nowych ziemniaków.