Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/209

Ta strona została przepisana.

— Tu macie i więcej mi nie przychodźcie!
Lecz krawiec już podniósł głos:
— Ha, teraz, teraz cóż mi po książeczce, kiedy pani już ma pieniądze?!
Lecz ja tymczasem już się całkiem uspokoiłam i żal mi się zrobiło zbałamuconego człowieka. Rzekłam mu:
— Otrząśnijcie się z tego! Możecie jeszcze zwarjować z tych waszych zaklęć i wiary w 100 tys. dukatów, które Lucyfer ma przynosić.
Krawiec szybko zawrócił ku drzwiom. Na progu zawołał jeszcze z jakąś groźbą w głosie: „Do widzenia!“
I znów upłynęły trzy dni. W nocy z trzeciego dnia na czwarty spałam twardo, jak gdybym była przez kogoś zahypnotyzowana. Nagle budzi mię dziwny jęk za oknem. Zbudziłam się. Czułam się tak dziwnie pozbawioną zdolności myślenia, że nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie się znajduję i co się stało. Lecz narzekanie stawało się coraz głośniejsze. Rozespana i oszołomiona zatoczyłam się do drzwi. Byłam tak słaba, że oparłam się o nie, bo nogi uginały się pode mną.
— Kto tam? — pytam, nie myśląc o tem, by spojrzeć duchem i przekonać się sama.
— Litościwa pani — ozwał się jęczący głos za drzwiami — o moja noga, moja noga! Wóz przejechał mi nogę!
A w tejże chwili ozwały się i inne dwa głosy:
— Niech pani prędko otworzy!
Nagle odczułam jakąś dziwną niechęć do otwierania drzwi, a równocześnie zdawałam sobie sprawę, że senność, jakaś hypnotyczna senność mąci mi zmysły. Powiedziałam:
— To szukajcie prędko furmanki i jedźcie do lekarza.
Lecz w duszy odezwało się szarpnięcie:
— O jakaś ty niemiłosierna!
I prędko otworzyłam drzwi. Lecz już w tejże samej chwili stało mi się jasnem, że niema za drzwiami nikogo skaleczonego. Nie szukałam też za nim wzrokiem, choć jeszcze nie wiedziałam, co to wszystko ma znaczyć.
Wszedł barczysty, porządnie ubrany gospodarz, za nim człowiek wychudzony i spoglądający na mnie z jakimś lękiem. Trzeci stał za drzwiami. Barczysty mężczyzna ozwał się grubiańsko:
— Pieniądze albo życie! Oddać nasze pieniądze!
W rękawie jego zabłysnął nóż.
Nie odrzekłam ani słowa. Było mi jasne, że są to ci ludzie, którzy chodzą szukać skarbów na rozstajne drogi. Bez ceremonij zaczął szukać po mieszkaniu, ale dziwnie prędko przestał i znów stanął naprzeciw mnie z błyszczącym nożem w ręce.
Lecz w tejże chwili moja prawa ręka uniosła się leciuchno, jak piórko, w stronę drzwi, dając wskazującym palcem niejako niemy nakaz opuszczenia mieszkania. I jakby pod naciskiem jakiejś niewidzialnej siły skierowali się drewnianym krokiem do drzwi.