Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/215

Ta strona została przepisana.

I znów posypały się wymyślania: „cholero“ i t. p. tak, że nie podobna wymieniać tych strasznych wyzwisk.
— Wynoś się, wynoś się, czego tu jeszcze chcesz na świecie? Dlaczego oni sobie ciebie nie wezmą?! Idź sobie z nimi, idź, my ciebie tu nie chcemy, będziemy cię prześladować na każdym kroku!
Wróciłam do domu. Kobiety już trochę poweselały, jakaś otucha malowała im się na twarzy, bo wychodząc pocieszyłam je, że może przyniosę im coś do zjedzenia; ale opuściły prędko głowy, widząc, że nic nie niosę. O, już więcej podobnych nieszczęśliwych znalazło u mnie przytułek, ogrzanie i posiłek; pewnie od nich o mnie wiedziały, więc myślały, że i one także z węzełkiem w ręce ode mnie powrócą, tymczasem nie było nic nad ten bochenek chleba i trochę soli.
Opowiadały, jak w zmarzniętych sukniach biegły ku najbliższym domom przy granicy, gdzie dym uchodził z komina, z myślą, by się prędko ogrzać; o jedzeniu już nie myślały, tylko o tem, by ogrzać skostniałe członki. Lecz odpędzano je od wrót i od drzwi miotłami, przeklinając i krzycząc:
— Wy moskalki, wasi mężowie naszych mordują, czego tu jeszcze chcecie?!
I jedna dodała przyciszonym głosem ze łzą w oku:
— Albo ja choć wiem, gdzie jest mój mąż? Zabrali mi go z domu, zabrali mi krowę i wszystko, co im wpadło pod rękę, a co sądzili, że im się przyda.
Druga odezwała się też ze smutkiem:
— I ja nie wiem nic o moim mężu, nic mi nie pisze. Codzień nowa nadzieja: a może dostanę kartkę? Przyjdzie wieczór i nic z mojej nadziei, a tu dzieci głodne i nie wiadomo, gdzie udać się o zapomogę!
Kiedy w silnem cieple za dwie godziny jako tako suknie ich przeschły, kobiety poodwijały z siebie koce i prześcieradła, które im dałam poprzednio do zawinięcia, ubrały się, a ja zachęcałam je, by jednak poszły prosić dalej, bo ja im nic dać nie mogę. Na wszelki wypadek, gdyby nigdzie nic nie dostały, rozdzieliłam im drugą połowę chleba, odkrajawszy tylko małe kromeczki dla dzieci. Przy krajaniu tych skromnych kromek ścisnęło mi się serce, pomyślałam:
— Boże, gdybym nie miała wiary w Ciebie, gdybym nie wiedziała o twojem wielkiem miłosierdziu, jak straszną byłaby ta myśl: ginąć z głodu! Już nic dla mnie, ale patrzeć na męczarnię dzieci!...
Nie były jednak zgłodniałe; ten jeden dzień przeszedł dosyć szczęśliwie. Dwa puste pudełka po kakao wypłukałam z resztek wodą, zagotowałam ją, wyjęłam z nietkniętej dotychczas małej rureczki pastylkę sacharyny i osłodziłam tem kakao. I dzieci spokojnie zasnęły z kromeczką kukurydzianego chleba w ręce, którym chciały zaspokoić odzywający się w nich głód i prosiły oń jeszcze, leżąc już w łóżku.
Zbierając twarde okruszyny naokoło nich i wysuwając im cicho z ręki chleb, czy raczej jego namiastkę, ujrzałam nagle mnó-