Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/217

Ta strona została przepisana.

przestać tylko na takiem odżywianiu. Magnetyzmem swoim przenikasz niemal wszystkie ciała ludzkie, na które tylko skieruje się trochę twoja uwaga, a nawet i ciała tych, na których nie zwracasz uwagi, o ile staniesz w ich pobliżu na drodze, w sklepie, czy w pociągu Niewidzialny twój magnetyzm przenika je nawskroś, niby promienie Roentgena, a ty tem samem ściągasz na siebie z ich aury, z ich fluidów ich właściwości, chęci, żądze, a więc i głód, o ile są głodni; jeśli mają na coś apetyt, udziela się to i tobie, a choć podporządkowuje się to twojej woli, to jednak niemniej przeszkadzałoby przy bezpośredniem zasilaniu twego ciała astralnego i fizycznego. Owszem, mogłoby się to odbywać nawet i w tych warunkach, ale z większym wysiłkiem z naszej strony, a równocześnie i z twojej strony z większem skupieniem uwagi na podawane ci przez nas pokarmy.
Lecz to nie ma większego znaczenia dla ciebie wśród zadań, jakie na siebie wzięłaś na świecie. Niema ci braknąć na ziemi chleba, ni innych koniecznych pokarmów dla ciała. Tego, że dajesz innym wszystko, co otrzymujesz, i to nawet, co już niejako prawem życia ziemskiego masz zostawiać dla siebie i dla dzieci, nie będzie ci nikt z nas zapisywał w księdze życia jako grzech. Nie będziemy cię też chwalić, że to czyn ładny, bo nie dla pochwał masz robić dobrze. Choć wiedz, że nieraz niskie siły rozmyślnie podsuną ci istotę, mającą daleko więcej żywności, niż na 3 miesiące, aby jeszcze coś wyciągnęła od ciebie — i ty dajesz wszystko, do ostatka. Nie masz zakorzenionego w duchu kłamstwa, więc trudno ci dostrzec ten podstęp, maskowany wielką dobrocią, patrzącą z ócz, skierowanych ku tobie, zalewających się może nieraz łzami i użalających się na srogą nędzę. A sami nieraz nie odkrywamy ci szybko tej złej strony; wszak już dosyć złego widzisz na świecie, niezależnie od twej woli i żal nam wprowadzać cię w stan smutku i niepokoju.
I naraz ujrzałam kobiecinę, która przybyła do mnie przed trzema dniami i już zaraz na wstępie, choć nie zwróciłam jej bynajmniej uwagi, jakobym nie wierzyła jej słowom, zaczęła się przysięgać, że „tako bida, tako bida, do ust niema co włożyć, a tyle dzieci!“ Pozbierałam wówczas, co gdzie się jeszcze dało, a ona gorączkowo związała końce napełnionej płachty, włożyła na plecy i aż uginając się pod ciężarem, wyszła prędko, nie mogąc już wykrztusić „z Bogiem“, gdyż węzeł dławił jej gardło. Poprawiała to już za drzwiami: a tak dziwnie szybko zgarniała, co jej dałam, jakby się obawiała, że jej to jeszcze odbiorę. Nocą przeniosła to do zupełnie suchej, zbitej z desek, ciemnej komory, sprytnie zrobionej w celu ukrycia żywności. Odgarnięte od drzwi szkło, z różnych rozbitych butelek i garnków, znów przygarnęła, żeby nadać temu pozory szopy, zapchanej czemś całkiem niepotrzebnem.
Już nie tyle było mi żal, że dałam jej wszystko, co jeszcze posiadałam, a czem mogłam przecie bodaj trochę nakarmić innych biednych, ile było mi wstyd na myśl, iż ta kobieta może się teraz śmiać ze mnie i mówić przed innymi, że wcale nie jest możliwem widzieć coś wzrokiem duchowym, że to wszystko blaga, bo nie umiałam doj-