Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/219

Ta strona została przepisana.


Nowe zasadzki.

Minęło kilka dosyć spokojnych dni. Nie brak mi już było chleba ni innej koniecznej żywności dla nas, a i innym też mogłam znów dawać. Znów ułożyłam się do snu, by wypocząć. Była cisza. Chciałam odłączyć się od ciała, lecz jakoś nie mogłam dostać się dalej, jak do sfery snu; nastawiane było w drodze mnóstwo belek i moje ciało astralne nasycone było jakimś dziwnym ciężarem. Zamiast unosić się nad belkami, musiałam się po nich wspinać, co mnie nużyło, więc pragnęłam się zbudzić. Widziałam mnóstwo ócz, skierowanych na mnie, a wszystkie tak patrzyły, jakby mi spojrzeniem chciały głowię rozsadzić.
Lecz już wydobyło się z mej duszy słowo: „Boże!“ Trudno mi było wydobyć więcej. Powtarzałam: „Boże, Boże, Boże!“ i smutno mi było, bo ta myśl „Boże!“ tak mało dźwięczała i mało ogrzewała mego ducha, nie czyniąc go tak lekkim, jak zazwyczaj. A jednak po każdem wypowiedzeniu tego słowa czułam się lepiej, kilkunastokrotne zaś powtórzenie słowa „Bóg“ jakby otworzyło bramę wszystkim zatrzymanym myślom poza mną. I już napływać zaczęło więcej myśli, już zaczęłam się modlić za nich, za tych, co mnie osaczyli. Gdzieś poza nimi, w jakimś kotle coś wrzało, coś się gotowało; dolatywał mnie lekki zapach macierzanki. Jakaś gruba pięść, wyłaniająca się z płomienia i dymu, trzymała długi ząb, mieszając nim w kotle macierzankę.
Znów zapragnęłam zbudzić się. Już tylko jak we mgle dostrzegłam kobietę, biegającą w rozpaczy i trwodze koło tego kotła, to znów jakieś duchy, które z ukrycia zamierzały się w nią siekierą, to znów udawały, że wiążą ją powrozami, kopią, bija, stwarzając przed oczami obraz człowieka, który to niby sam czynił.
Zbudziłam się zmęczona, myśląc: „Dlaczego to tak mnie uwięzili i poco to pokazywali mi takie jakieś różne historje?
Było to po 11-tej w nocy. Za drzwiami ozwało się pukanie, potem powtórne pukanie w okno. Kiedy pukano do drzwi, miałam jeszcze takie uczucie, jakbym wyszła z bardzo gorącej wody. Brak mi było tchu i nie miałam jakoś najmniejszej ochoty odezwać się: „Kto tam?“
Za oknem ozwał się błagalny głos:
— Proszę pani, proszę pani!