Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/220

Ta strona została przepisana.

Miałam górne skrzydło okna odchylone, więc głos wyraźnie dolatywał do mieszkania.
— Przyjdźcie jutro — odpowiedziałam — ja też chcę spocząć bodaj w nocy!
— O moja pani kochana — odezwał się głos. — Mam sześcioro dzieci, wszystko to jeszcze drobiazg, nie mogę odejść od nich za dnia! Od rana do wieczora praca, a mam godzinę drogi. Już od kilku dni wybierałam się do pani, a tak mi pani pomocy, pani rady potrzeba!
Zwykle gdy już kogoś wpuściłam i gdy mi powiedział, że przyszedł od chorego, nie potrzebował mi mówić nic więcej, jak tylko jego imię i wiek, a to już wystarczyło, bym zbadała stan choroby i udzieliła rady.
Kobieta ledwo weszła, mówi:
— Chciałabym dla siebie porady...
Poprosiłam ją, by usiadła, chcąc spojrzeć wzrokiem ducha co jej brakuje i w czem jej pomóc. Ale kobieta ani chwilę nie ucichła, a widząc, że zasłaniam sobie ręką oczy i czoło, zaraz mówi dalej:
— Proszę pani, spotkało mię wielkie nieszczęście. Nie potrzebuje pani już patrzeć, ja wiem, że paniby to ujrzała, ale niech się pani nie męczy, ja to już raczej pani sama powiem... Żyłam z mężem bardzo szczęśliwie mimo, że co rok było dziecko. Zabrali go do wojska, no a jako to kobieta sama... wzięłam sublokatora. Kawaler, uprzejmy, dobry. Nieszczęście chciało, że zaszłam z nim w ciążę. Mój nic nie pisał, myślałam, że nie żyje i już się za niego modliłam, jak za umarłego, bo ostatnio pisał mi, że jest na froncie, a tam podobno dużo ich pobili. Aż tu przed trzema dniami otrzymałam kartkę, że przyjedzie na urlop. Nie mogę sobie znaleźć miejsca! Pamiętam, gdy mu kiedyś opowiadałam, jak to jedna kobieta zrobiła, że miała coś z innym, a męża okłamywała, to on powiedział: „Gdybyś ty mi tak zrobiła, to zabiłbym ciebie i tego, coby się przyczynił do tego.“
Byłam oszołomiona potokiem jej słów i rozpaczą. Przypomniałam sobie, co mi mówił opiekun, żebym nigdy nie dała się nakłonić do pomocy przy spędzaniu płodu, choćby mię nie wiem jak o to błagano, choćby zalewano się łzami, choćby mi obiecywano za to największe sumy pieniężne, bo wejdą mi i tacy w drogę. Powiedział mi więcej o tych sprawach, ale ja wśród opowiadania kobiety o jej niedoli nie mogłam sobie wszystkiego przypomnieć. Pamiętałam tylko jego słowa: „Nikt bez woli Bożej na świat nie przychodzi“.
Czułam napór myśli tej kobiety, czułam się niemi jak osaczona. Chciała pomocy. Już w jakimś niepokoju i zmieszaniu, broniąc się przed naporem jej próśb, rzekłam:
— Nikt bez woli Bożej na świat się nie rodzi...
— Ale pani, pani droga — zawołała kobieta, składając ręce i podnosząc je aż do mej twarzy — niemożliwe, żeby tu działała wola Boża! Popiliśmy trochę oboje i stało się... No i jakażby tu była wola Boża? Więc gdy on przyjdzie na urlop, a ja już jestem 5 miesięcy w ciąży, na Boga, czyż on tego nie pozna? I pewnie zrobi