Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/230

Ta strona została przepisana.

i dyskutujących na ten temat, czy w mej pracy jest sprawka djabła, czy nie.
Byłam sama w domu. Nagle rozległ się za oknami zgiełk dzieci świadczący, że dzieje się coś niezwykłego. Wkrótce gwałtownie otworzyły się drzwi i do przedsionka i kuchni, posypały się kamienie, rzucane przez dzieci, wracające właśnie ze szkoły. Z pobliskiego śmietniska przed domem wyciągały skwapliwie papiery, szmaty i śmiecie i wszystko gorączkowo rzucały na kuchnię.
Stałam w pokoju bez słowa, przyglądając się ich gorączkowej pracy. Nic we mnie nie drgnęło, nie pojawiła się najmniejsza myśl niechęci, że zaśmiecają mi mieszkanie, patrzyłam na nie raczej ze zdziwieniem. Były to dzieci szkolne.
Nie wiem, kto podał im nową myśl, dość, że śmielsi zaczęli porywać szklanki i garnuszki i także niemi rzucać o ziemię. Lecz tylko kilka ich padło ofiarą odważnych napastników; widziałam w oczach tychże dziwny strach i przerażenie, kiedy ukradkiem spojrzeli na mnie.
W tym dniu miałam świeżo napieczone pączki i ciasto — jakby umyślnie dla nich. Kiedy już przestali rzucać kamieniami i wyszli z sieni, zebrałam do fartucha wszystkie pączki i poszłam do nich, mówiąc:
— Ateście się napracowali! No, abyście nie powiedzieli, żeście za pracę nic nie otrzymali, chodźcie, dostaniecie pączki.
Dzieci patrzyły na mnie wytrzeszczonemi oczyma. Niektóre z nich widząc, że wychodzę z sieni, schyliły się prędko po kamienie; myślały zapewne, że chcę je skarcić, albo może nawet, że niosę kamienie w fartuchu, aby niemi na nie rzucać. Kiedy ujrzały pączki, powypuszczały kamienie z rąk; wiele zaczęło łapczywie jeść pączki, inne odbiegły dalej, wołając:
— Nie jedzcie tego, tam może zapieczone duchy! To djabeł piekł te pączki, za pączki zapiszecie jemu swoją duszę!...
Nie słuchałam już ich. Ujrzałam, że z przeciwnej strony nadchodzi ksiądz, a za nim grupka kobiet. Wchodząc pozdrowił mię słowami:
— Pochwalony Jezus Chrystus.
— Na wieki wieków! — odpowiedziałam.
Widziałam, że ze zdumieniem spojrzał na kamienie i śmiecie i na te różne gruzy na kuchni, podnosząc z kolei na mnie pytający wzrok.
— To szlachetny czyn wiernych waszych owieczek — wyjaśniłam. — Ale to nic — dodałam — nie przejmujmy się taką drobnostką, to się uprzątnie!
I ksiądz zaczął swoją litanję, pewnie umyślnie już przeznaczoną do tego celu wygnania djabła. Kropił wszędzie, szczególnie za piecem.
Trudno mi opisać, jakich uczuć wówczas doznawałam. Chwilami chciało mi się śmiać z jego głupoty, ale potem zrobiło mi się przykro, kiedy pomyślałam, jaki on jest nieszczęsny w swojej ciemnocie, tem smutniejszej, że mieni się sługą bożym i opiekunem duchowym bliźnich, no i pedagogiem, a w istocie jest takim małym,