Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/233

Ta strona została przepisana.

Lecz on wziął nóż i widelec do ręki i patrzył na mnie przez chwilę, jak nieprzytomny, wreszcie odezwał się:
— Jabym był zadowolony, gdybym tak miał nóż taki długi, żebym nim mógł przebić ciebie i przybić do ściany!
Odeszłam cicho do pokoju, nie zamykając nawet za sobą drzwi, by niczem nie pobudzić go do złości. Żal, ogromny żal ogarnął moją duszę. Zrobiło mi się niewymownie smutno. Uczułam się, jak nigdy dotąd, osamotnioną, poczułam tęsknotę za wiernym towarzyszem życia. Puściłam wodze myślom...
Miłość małżeńska, miłość piękna, dopełnianie się wzajemne, zupełne zrozumienie się — jeden wspólny cel, jedna idea, wiążąca dwoje ludzi... Nic, nic z tego niema dla mnie na świecie! Cierpię przy tym człowieku, cierpię za jakieś dawne grzechy — lecz czyż nie nie mogło go dotychczas przywieść do opamiętania? Ani trochę zrozumienia...
I słowa jego stanęły przede mną w całej swej zgrozie. Pomyślałam:
— Ach, jakie to straszne iść przez życie z człowiekiem, który mnie aż tak nienawidzi, że szczęściem dla siebie nazywa możność przybicia mnie do ściany!
Uczułam się nagle niezmiernie nieszczęśliwą i tak dotkliwie, jak nigdy, odczuwałam brak wiernego towarzysza na ziemi, któremu mogłabym skłonić głowę na piersi i zwierzać się ze swoich wędrówek w zaświecie, ze wszystkiego, z czego dusza ma się raduje, ku czemu duch lgnie.
Wtem przed oczyma memi, choć ich nie przymykałam, przesunęły się białe mgły, a w nich coś zaczęło świergotać jak koniki polne, zamieniając się w tysiączne delikatne dźwięki, niby śpiew ptasząt.
— Tak, tak — powiedziałam, jeszcze jakoś boleśnie rozżalona sama na siebie — przychodzicie mnie pocieszyć! Rozumiem, jesteście dobrzy, lecz przyznajcie sami, jak ciężkie jest to moje życie na ziemi, kiedy ten, z którym żyję pod jednym dachem, ani trochę mnie nie rozumie. Nie pocieszajcie mnie, bo pewnie na to nie zasługuję. Zostawcie mnie, niech się wypłaczę!
Chciałabym uciec, uciec gdzieś daleko i zapomnieć na chwilę, że żyję i to takiem życiem! Wypłakać się, wykrzyczeć, wykrzyczeć strasznie!
Lecz w tejże chwili odczułam obie ręce Opiekuna na ramionach, a głowę jego przytuloną do mej głowy; poznałam, że pragnie odsunąć ode mnie wszelki napływ myśli. Objął moją głowę tak, jakby się obawiał, że na nią spadnie jakiś straszny ciężar.
— Cicho, cicho, kochanie — płynęły od niego myśli — to wszystko minie! Pociesz się tem, że wielkie rzesze dobrych duchów, wiernych Bogu, kochają cię, a czyż ludzie nie? I ludzie także! Przeminie dzień twojej ciężkiej udręki życiowej z nim, przeminie niebawem, wolną będziesz od swojej starej Karmy z nim, w którą zaplątali cię inni. Nie obawiaj się, nic złego ci się nie stanie. Ni krzyk, ni płacz ci nie pomoże. Krzyk i płacz w rozgoryczeniu, w dziwnem rozżaleniu ducha, że jest mu źle, to mogłoby tylko osłabić twego ducha i znie-