Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/234

Ta strona została przepisana.

chęcić go do pracy i do życia. Chodź, pójdź na chwilę do naszego grona, cichuteńko opuść swoje ciało.
I jeszcze chciałam coś odpowiedzieć na jego łaskawe słowa, jeszcze nie ucichł dziwny bunt mego ducha, kiedy krzesło pode mną poruszyło się i zostałam podniesioną wraz z niem wgórę nad podłogę; zwróciło to moją uwagę, bo takie rzeczy się ze mną dotąd jeszcze nie działy. Potem znów zostało krzesło ze mną postawione na podłogę, przyczem lekko stuknęło. Odniosłam dziwne wrażenie, że wraz ze stuknięciem spadł jakiś ciężar z mego ciała i uwolnił też i ducha.
Jasne mgły znów zbliżyły się, ale patrzyłam na nie tym razem już wzrokiem ducha, bez pomocy cielesnych oczu. Utworzył się z nich daleki, szeroki, ruchliwy kręg — a w nim zjawił mi się baranek. Nie miałam nawet czasu pomyśleć, jaki to symbol, co on mi ma powiedzieć. Przypływ myśli ustał zupełnie — a jednak czucie ducha spotęgowało się.
Baranek zbliżał się, unoszony na puszystym, białym kobiercu obłoczków. Za nim sunęło olbrzymie słońce, rzucające daleko swoją piękną, złotą łunę, na której tle przebiegały w równych odstępach smugi jasnych promieni niby pęki złocistych strzał. Zdało mi się, jakby inny świat się przede mną odsłonił — inny, niż świat astralny — taki żywy, tak wiele, wiele mówiący!
Baranek zbliżał się...
W niemym zachwycie i w dziwnej, jakby świętej bojaźni patrzyłam na to zjawisko... i czegoś zaczęłam się wstydzić — wstydzić samej siebie, swojej słabości, w której chciałam się buntować, krzyczeć, płakać, że jestem sierotą na ziemi, sierotą ze swojemi zapatrywaniami i że brak mi miłości i zrozumienia ze strony męża. Spuściłam zawstydzone oczy.
Tymczasem baranek zbliżył się. Cóś przemocą podnosiło moją pochyloną głowę i zmuszało ducha do spojrzenia. Trudno opisać to słodkie zmuszanie, tę boską radość i równocześnie taki spokojny rozkaz, by podnieść głowę i patrzeć.
Spojrzałam, i zadrżałam do głębi. Zdało mi się, że się rozpłynę w atomy. Zapragnęłam gdzieś uciec, schować się, bo nagle uczułam się takiem małem, nędznem stworzeniem!
Znikła głowa baranka, na miejscu jej była głowa ludzka. Dwoje oczu, pięknych, niebieskich, pełnych miłości, rozumu, tkliwości — jasnych, czystych oczu, jaśniejszych ponad to słońce, na którego tle ukazał się baranek biały — patrzyło na mnie...
I nie mogłam oderwać od nich wzroku, zostałam niejako zniewolona tą siłą spojrzenia.
W tych oczach, niby w lustrze, ujrzałam samą siebie. W króciuchnej chwili spostrzegłam siebie w różnych żywotach w ciągu całych miljonów lat i wszystkie moje czyny, w jakich oddalałam się od Boga i znów zbliżałam do Niego... Taka maleńka w tych wielkich, pięknych oczach — w jednem odzwierciedlona, jak oddalałam się od Boga, w drugiem, jak zbliżałam się do Niego. W jajowatym, przeźroczystym owalu tysiąc razy szybciej, niż żywe srebro, toczyłam się