Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/235

Ta strona została przepisana.

w źrenicy oka. Z niewypowiedzianą szybkością powstawało życie i znowu umieranie, różne wypadki i różne, różne czyny. I każdy większy czyn, który zaważył na kroku wstecz, czy naprzód, był wyraźnie dostrzegalnym.
I mój ostatni bunt i rozpacz, wyrzucana z żalem z ducha, że tak mało szczęścia na ziemi, — i to było odbite w tem spojrzeniu. Ujrzałam tam i ochronnego ducha i myśli, jakie wysyłał, nim rękami przytulił moją głowę ku sobie:
— O Panie, Panie, Ojcze dobry nas wszystkich, daj nam siły, byśmy ją mogli pocieszyć i by nią nie zawładnęły niskie moce! O dobry Ojcze, wybacz jej nieufność w Twoją dobroć, tę nieufność, która ugrzęzła we wnętrzu jej ducha, rzucona przez nieszczęsne duchy, oddalające się od Ciebie! Pomóż, o Panie, wyrzucić ten chwast z jej ducha! Spal go swojem miłości pełnem spojrzeniem!
Czytając tam te myśli, wzruszona do głębi, ujrzałam, że te oczy, te piękne oczy czegoś znikają. Nie było już postaci baranka, nie było już kształtu głowy człowieka... Oczy, te oczy gdzieś się rozpływały, znikały.
Odczułam cichy, ale za to aż przenikliwy ból w duchu i tęsknotę taką ogromną, że zrozumiałam, iż nawet miljony duchów nie są w stanie największą pieczołowitością i miłością wyrwać mi tej tęsknoty za niem, za tem spojrzeniem. O, utonąć, utonąć w tem oku, które odbijało te najlepsze czyny i tę największą radość z życia, to poznanie Boga! Ach, ukryć się w tem oku!
Poznałam, że nikogo nie potrafię już tak bardzo pokochać, jak te oczy, a raczej to oko — bo już też oba zamieniły się w jedno i jedno oko patrzyło na mnie. Dostrzegałam w niem już tylko miłość, miłość i wołanie:
— Chodź, chodź za mną, chodź do mnie!

∗             ∗

Po tem przeżyciu trzy dni byłam jakoś dziwnie oderwaną od życia na ziemi, a także i jakoś oszołomiona po odłączeniu się od ciała.
Całe trzy dni otaczał mię większy spokój i miałam względną ciszę; nie przychodzili chorzy — a i tak raził mię najmniejszy zgrzyt myśli: Małe nieporozumienia dzieci — o, jakże groźnemi mi się one wydawały! Zdawało mi się, że każdy niedelikatny ruch, słowo, myśl, skrzypnięcie drzwi, płacz dzieci, ich grymaszenie — rażą swoją grubością i złem to Dobro, to Dobro, co na nas otwartemi oczyma patrzy!
Przy tem wszystkiem chodziłam machinalnie i wykonywałam zwykłe codzienne prace. Po odłączeniu się w nocy duch mój tak jakoś zawisał spojrzeniem na wszystkich dobrych duchach po kolei i tak szukał, szukał w przestworzach poza niemi tych oczu, czy ich gdzie nie dostrzeże! Cisza panowała wśród grona dobrych duchów, cicho na mnie patrzyły, a ja na nie. A jednak wszyscy myśleli, a w tych myślach sami ze sobą rozmawiali, zajęci sami sobą, w jakiemś głębokiem skupianiu się w sobie.