Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/32

Ta strona została przepisana.

Słońce wiecznie świecące i nigdy w swej energji nie słabnące. U innych ciało fizyczne i namiętności z niem związane, tworzące inne ciała, niewidzialne dla oka ludzkiego, przedstawiają bryłę, w której nieraz złoty blask ducha już, już niemal ginie. Lecz zginąć nie może i nie zginie. Ciało widzialne dla oka ludzkiego, ciało fizyczne, nie przedstawia dla ducha jeszcze takiego ciężaru, jak te inne ciała; one to najbardziej ujarzmiają ducha i one sprawiają, że choć odłoży on swoje ciało fizyczne, nie może mieć jeszcze wolnej drogi w szerokie przestworza.
O, tam dopiero, w przestworzach zaczyna odczuwać właściwy ciężar swoich ciał; odczuje je i zrozumie jednak z prawdziwą siłą dopiero wówczas, gdy wmyśli się w swoje życie i przyczyn swego ciężaru ducha zacznie szukać bodaj z małym odruchem pokory. O, bo ta pokora, w której jest tyle ukojenia, zawsze stoi na straży i gdzie duch się zaczyna chwiać w niepewności i narzekać na udręki życia, ona zawsze pieszczotliwemi dłońmi głaszcze, chłodzi, tuli głowę ducha, rozpaloną gorączką życia.
Nikt nie jest przeznaczonym przez Boga na wieczne zatracenie, na wieczne męki, w które wielu usiłuje się samowolnie wtrącić, używszy źle wolnej woli. O, jak często słychać groźne wołanie z tego świata: „Przeklinam wszystko, dzień swego zrodzenia, świat cały, niebo i gwiazdy, przeklinam całe swoje życie! O, lepiej mi nie żyć na świecie i nic o sobie nie wiedzieć!“
Ma to być poniekąd groźba i skarga przeciw Bogu, że On niesprawiedliwie rządzi światem i ludźmi, że zsyła na jednego cierpień nie do zniesienia, a innym pozwala rozkoszować się szczęściem i opływać w dostatki na ziemi. Czyż człowiek taki nie woła tem samem o wieczne swoje zatracenie? Czyż nie sili się gwałtem, by spaść w jeszcze większą przepaść duchową? Z nienawiścią spoziera na słońce i gwiazdy i pięścią grozi Nieznanemu, pięścią wygraża Bogu.
Ale choćby krzyczał ze wszystkich sił swej złej woli, zapominając, jak ma żyć na ziemi i jakiem wogóle ma być życie, — i choćby wszyscy ludzie, tkwiący w złej woli, jednogłośnie zakazali słońcu świecić, to ono z nowym rankiem ukaże im znów swoje wspaniałe oblicze, zaświeci im w oczy cielesne, oświetli ich przekleństwem oplwane ciała. Tak samo nikt nie potrafi zgasić słońca Boskiej Miłości, które jest niby niewidzialne, a jednak wciąż świeci jasnemi promieniami we dnie i w nocy.
Niejeden duch tu w zaświecie wydaje się jakby zupełnie ociemniały. Myśli, że jest ciemno, nie widzi przed sobą nawet tyle, co przy zapadającym zmroku widział cielesnemi oczyma na ziemi. Otacza go nieprzenikniona ciemność, niepewność tego, gdzie się poruszyć, by nie spaść w jaką przepaść.
Któż go wyrzucił w te ciemności? Jakaż to właściwie ciemność go otacza? O, to grube bałwany złych myśli, namiętności otaczają boską iskrę w duchu i nie może przez nią ujrzeć jasnego światła wiekuistego życia. Jest odgraniczony temi ciałami od owego