Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/89

Ta strona została przepisana.

i myślenia, unieść się jak woń przeczysta poza obręb minionego życia do jasnych, słonecznych promieni miłości Boga i lśnieć tam w przecudnej kolorystyce uczuć ducha i żyć, żyć bez przerwy, póki, jeśli takie prawo jeszcze na was ciąży, nie trzeba będzie pójść na ponowne zrodzenie i zacząć nowe życie w cielesnej powłoce. O, dlaczegóż do tego nie dążycie, by duchy wasze na ponowne zrodzenie spływały z woli Bożej niby rosa, ogrzana za dnia promieniami słońca, aby przez tę rosę — eter życia dla waszego ciała astralnego i fizycznego — spływała przecudna woń jestestwa, danego wam przez Boga!
A gdy świadomość wasza tak się rozwinie, to nie potrzebujecie się obawiać uścisku mroźnej śmierci, ale możecie podtrzymywać swoje życie i uszlachetniać je sobie, jak rozumny ogrodnik utrzymuje kwiaty w cieplarni. Życie wasze ulegałoby przemianie w waszej pełnej świadomości duchowej i lśniłoby wśród chłodem i mrozem spowitych innych bratnich roślin w przyrodzie.
Tak to na wszystkich krańcach świata potęga duszy Przyrody budzi swego króla, człowieka i chce mu pomóc do uzyskania lekkości ducha i ciała, by nie potykał się o kamienie, niebacznie sobie przedtem rzucone w drogę i by się o nie nie ranił na dalszej drodze życia — kamienie karmiczne, nieraz spadające niby piołun na serce i przygniatające ducha. Póki człowiek kroczy po łonie ziemi, pogrążony w nieświadomości, nie chcąc się uczyć życia, wdzięczności od ptasząt, wzbijających się w górę po śnie nocnym, śpiewających radośnie, dziękczynnie, póki się nie zacznie uczyć od pszczółek, składających miód, od mrówek, także pilnie pracujących, a mających doskonałe odczucie zbliżającej się burzy, czy niepogody i ukrywających się na ten czas w misternych swoich siedzibach, gdzie spokojnie mogą przetrwać nawałności, — póki nie zacznie się uczyć od najmniejszego stworzonka na świecie i od słońca jasno świecącego, z tych wyżyn, gdzie go nie mogła włożyć ludzka ręka, — póki nie zastanowi się nad kolejnem następstwem dnia i nocy i nie zacznie realizować zmiany uczuć dnia i nocy, dotąd będzie się żywił lichą namiastką życia i zatruwany będzie przez eter śmierci — a życie nietylko nie przyniesie mu większych korzyści, ale przeciwnie, wiekowe cierpienia.
Życie to szkoła, w której trzeba się uczyć — lecz uczyć dla korzyści ducha. A życie na ziemi to szkoła ciężka, w której w każdym rogu stoi bat, to szkoła, w której brak miłości w takiej pełni, by można się uczyć w spokoju. A jednak uczyć się trzeba i wśród chaosu i zgiełku świata, a trzeba uciekać od jadu życia, uciekać ze szkół, które są przesycone oparami trującego eteru śmierci. Każdy sam sobie może być nauczycielem, tylko trochę dobrej woli poznania życia w sobie i trochę szczerego życzenia spojrzenia Prawdzie w twarz — pokory dziecięcej niewinnej i ciepła życia, miłości. Potem moglibyście ujrzeć cud życia, pełnię radości, oddech wasz byłby wolny i tworzyłby dobro. Znikłyby straszydła ciemnej nocy i uściski strachu przed zimną śmiercią, znikłby ból i łzy — huragan Złej Mocy rozbijałby się o skały i nie sączyłby się tak śmiało przez wasze dusze.
Na to wszystko wskazywał jasno, chociaż nieraz w symbolicznej mowie, Chrystus, Zbawiciel ludzkich dusz — i otwierał bramy nie-