Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/98

Ta strona została przepisana.

tamto właśnie było już owem widzeniem duchów z zaświata i widzeniem na odległość.

∗             ∗

W młodych latach chodziłam też chętnie do pobliskiego klasztoru z myślą, że później tam już zupełnie zostanę i tam będę miała możność prawdziwie pożytecznej pracy dla bliźnich. Wyobrażałam sobie, że zakonnice i księża to anioły, a sam klasztor to raj dla duszy, bo tam niema zepsucia, niema błahych spraw ziemskich, tam tylko czyste, piękne życie. Lecz zobaczyłam coś wręcz przeciwnego. Przed niewinnemi oczami dziecka stanęła naga ohyda życia. Wstrząsnęło to mną tak gwałtownie, że zapragnęłam nie żyć. W tem zniechęceniu do życia wpadłam w omdlenie, które przeciągnęło się w stan, podobny do letargu.

∗             ∗

Straciłam na krótką chwilę świadomość. W niespełna 5 minut ocknęłam się, lecz jakież było moje zdziwienie, gdy zauważyłam w mieszkaniu popłoch, bieganie i cucenie zimną wodą jakiejś dziewczyny, leżącej na łóżku; ku memu zdumieniu rozpoznałam w niej siebie samą. Widziałam wyraźnie to leżące z zamkniętemi powiekami moje ciało, a równocześnie dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że nie śnię, lecz stoję w pewnem oddaleniu od łóżka, stopami wcale nie dotykając podłogi, a głową sięgając nieomal sufitu. Dziwił mnie ten stan, w jakim się znajdowałam, a szczególnie to zaniepokojenie rodzeństwa.
Nie czułam najmniejszego ciężaru ciała. Stan mój zaczął mi się wydawać normalnym, zdziwienie zupełnie ustępowało. Nie wiem, czy moja własna myśl, żeby oddalić się z tego miejsca, pociągnęła mnie w stronę drzwi — dość, że niebawem zupełnie lekko przesunęłam się przez ścianę i posuwałam się ponad ogrodem w stronę pól. Było mi bardzo dobrze, swobodnie i spokój zaczął mnie otaczać; straciłam z przed oczu obraz swojego ciała, leżącego w pokoju, a całą uwagę moją pochłonęła obserwacja mego dziwnego, spokojnego unoszenia się. Płynęłam właśnie w stronę niewielkiej wierzbiny, przyciągana widocznie jej siłą magnetyczną. Płynąc tak nad nią zauważyłam, że na wierzchołku niemal każdego z drzew, nad któremi przepłynęłam, zostały jakieś małe, mleczno białe, okrągławe strzępki. Miałam wrażenie, jakby jakaś szata na mnie się rwała. Zaledwie jednakże minęłam wierzbinę, zauważyłam, że wszystkie owe strzępki odłączyły się lekko od drzew, skupiając się znów naokoło mnie. Czułam, że jestem znów całą. Była to widocznie magnetyczna teleplazma mego fluidarnego ciała.
Po chwili zauważyłam koło siebie prześliczną postać o rysach człowieka; ujrzałam ją z profilu, płynęła tuż obok mnie. Cała postać była jakby zawoalowana białym, lekko przeźroczystym tiulem. Zanim się spostrzegłam, biały ten, pogodny duch przytulił mnie prawą ręką lekko do siebie, czyniąc to widocznie dlatego, bym mogła z nim płynąć bez jakiejkolwiek obawy, że natknę się znów jeszcze na jaką przeszkodę.