i nie bardzo im ufał. Więcej, aniżeli poczciwych i zacnych, spotykał
nie bardzo przyjemnych,
Fałszywych, próżnych, srogich, zuchwałych, nikczemnych.
A że własnemi nieszczęściami nieraz miał sposobność «sprawdzić te wnioski», nie co innego więc, tylko «cierpienia i klęski, zamiary i troski»
Były i są przyczyną, że nigdy wesoła
Myśl zoranego smutkiem nie wyjaśni czoła.
Stąd nie potrafił nigdy «i śmiać się i myśleć» jednocześnie, bo czemukolwiek przypatrzył się bliżej, we wszystkiem, pod najkorzystniejszymi nieraz ukryte pozorami, dostrzegał obłudę, fałsz, głupotę, wszędzie znajdował wzory,
które rada zbiéra
Ta, co śmieszności ludzkie maluje, satyra.
Z takim poglądem na świat, poglądem umotywowanym doświadczeniem życiowem, nie dziw, że pomimo całej «łagodności duszy», ktorą się odznaczał przedewszystkiem, zbyt często może w stosunkach z ludźmi był sarkastyczny, zgryźliwy, ironiczny, i że złośliwość ta, tem dotkliwsza niejednokrotnie, że okraszona dowcipem, ośmieszającym przeciwnika, niemało tem samem mogła mu z biegiem czasu narobić nieprzyjaciół: bo ludzie nie lubią, żeby sobie z nich stroić drwinki, zwłaszcza, gdy na nie zasługują.
Urodzony w Podhorcach, w Galicyi, d. 15 grudnia 1772 r., jako syn niebogatych — ale ze stanu szlacheckiego — rodziców (Słowaccy pieczętowali się herbem Leliwa), w siódmym roku postradawszy ojca, został z dwoma młodszymi braćmi, Erazmem i Józefem i dwiema siostrami pod opieką matki i stryja. Oddany przez nich w bardzo młodym wieku do szkoły w Krzemieńcu, dał tutaj od pierwszej chwili dowody niepospolitych zdolności, a rozwijającym się z rokiem każdym coraz bardziej talentem pisarskim obudzał współzawodnictwo w gronie swych rówieśników. Po ukończeniu nauk wszakże, pozbawiony środków utrzymania, zamiast — jak to było jego marzeniem — pojechać dla dalszego kształcenia się na który z uniwersytetów zagranicznych, a choćby nawet i do Krakowa, wyjednał sobie przez przyjaciół w Warszawie patent na geometrę królewskiego i zaczął trudnić się prywatnem rozmierzaniem majątków obywatelskich na Wołyniu. Lecz zawód ten, niestety, nie dawał mu zadowolenia moralnego, nie dostarczał pokarmu dla duszy, którą wyjaławiał raczej. Dusza zaś w tym młodym geometrze była wrażliwa niezmiernie, szczególniej na rzeczy piękna, poezyi! Z natury obdarzona żywą wyobraźnią i nieprzepartą żądzą nauki i wiedzy, a może i sławy, szamotała się wskutek tego w narzuconych jej więzach najrealniejszej rzeczywistości, jak Pegaz w jarzmie... Na szczęście nie sądzono mu było długo marnować się w ten sposób: jeden z najbogatszych obywateli na Wołyniu, Poniatowski, widząc, że pod niepokaźną figurą tego geometry ukrywa się niepowszedni umysł, powierzył mu wychowanie swych dzieci. Pod dachem tego domu, gdzie mając do swej dyspozycyi piękną bibliotekę, zaopatrzoną w klasycznych pisarzów francuskich i rzymskich, mógł się w nich rozczytywać dowoli, przekonał się, co było jego właściwem powołaniem, i zdecydowawszy się poświęcić wyłącznie nauce i poezyi, zaczął tłomaczyć Henryadę Woltera. Tłomaczenie to, przeczytane najbliższym, tak się spodobało, że je bez wiedzy ani upoważnienia autora ogłoszono w Warszawie w r. 1803. W cztery lata później, gdy się organizowało gimnazyum wołyńskie w Krzemieńcu, powołał go Czacki na profesora literatury polskiej. Karyera profesorska bardzo mu się uśmiechała, a że z włożonych na się obowiązków miał zwyczaj wywiązywać się sumiennie, więc, jak sam powiada, «nigdy się jeszcze nic rzucił w pracowitszy zawód». Chciwy nauki, znalazłszy w bibliotekach Poryckiej i Krzemienieckiej, tudzież w prywatnej Czackiego odpowiedni materyał do nasycenia swej żądzy wiedzy, zakopał się w studyach, doprowadzając nieraz pilność swą aż do przesady, z uszczerbkiem dla wątłego zdrowia. Po roku pobytu w Krzemieńcu, ożenił się tu z panną Salomeą Januszewską. Pomiędzy kolegami swymi, jak pomiędzy uczniami cieszył się niebywałą sympatyą wszystkich, z czem szło równocześnie w parze i najwyższe poważanie dla pisarza, zarówno, jak i dla wytwornego mówcy, który miał niemniejszy dar wysławiania się, jak wypisania. Stąd prawie na wszystkich uroczystościach otwarcia lub zamknięcia roku szkolnego, w których programie był zwykle odczyt publiczny, na mównicę występował przyszły ojciec Juliusza Słowackiego. Ten