rząc oryginalnie, pisał tragedye w smaku francuskim, na wzór Kornela i Rasyna, wedle tego samego szablonu, jak pisał Feliński Barbarę Radziwiłłównę, jak pisał Wężyk Wandę, jak chciał, ażeby pisano tragedye, drewniany Ludwik, Ludwik Osiński. Pod tym względem nie wiele można zarzucić obu tragedyom Euzebiusza Słowackiego: zarówno Mendogowi, jak Wandzie; obie pisane są 13-zgłoskowym aleksandrynem, obie są podzielone na pięć aktów, u obu autor przestrzega jedności miejsca i czasu. Prace Euzebiusza Słowackiego historyczno — literacko — estetyczne, traktujące o Teoryi wymowy, o Teoryi poezyi lub rozbierające takie dzieła, jak Delille’a Ogrody, Junga Sąd ostateczny, Pope’a wiersz O człowieku lub Historya pukla włosów, a nawet Luizyady Kamoensa etc. etc., świadczą o niezwykłem, jak na owe czasy, oczytaniu autora, Nadto posiadał gruntowną znajomość historyi piśmiennictwa ojczystego. Jego rozprawy o Pisarzach polskich dawnych i późniejszych: o Kochanowskim, Skardze, Górnickim, Orzechowskim, Birkowskim, Krasickim i wielu innych, należą do najlepszych rzeczy krytycznych, jakie u nas pisano podówczas, a choć pisane w duchu pseudo-klasycznym, nie brak w nich przecież gorących słów uwielbienia dla «autorów złotego dla nauk polskich Zygmuntów wieku». «O, jaka rozkosz dla Polaka — czytamy w jednej z tych rozpraw — gdy położywszy obok Teokryta sielanki Szymonowicza, waży się, zawieszony w zdaniu, któremu dać pierwszeństwo; gdy w Trenach Jana Kochanowskiego spostrzega ton elegii tkliwszy i naturalniejszy, niźli w Owidyuszu; gdy w mowach Orzechowskiego znajdu je kawałki, godne Demostenesa i Cycerona!»
Tak się przedstawia sylwetka Euzebiusza Słowackiego, który, gdyby nawet nie był ojcem przyszłego twórcy Balladyny, i tak nie przeszedł by zapomniany w dziejach naszego umysłowego rozwoju, zawsze bowiem należałby nietylko do najuczeńszych, ale i do najbardziej sympatycznych osobistości swego czasu.