ły kapral ruszył na zdobycie świata na czele olbrzymiej armii i półtora tysiąca dział. Książę Józef otrzymał dowództwo piątego korpusu; składały się nań trzy dywizye piechoty pod jenerałami — Dąbrowskim, Zajączkiem i Kniaziewiczem, i lekka kawalerya pod dowództwem generała Kamińskiego. Korpus ten liczył ogółem 44 batalionów i 20 szwadronów.
Wiadomy jest smutny koniec zuchwałej tej wyprawy. Po kilku mniej lub więcej szczęśliwych utarczkach dotarł Napoleon z armią swą do Moskwy, która stać się miała grobem jego nadziei i wielkości.
Niefortunna przeprawa przez Berezynę, w której zginęły setki tysięcy żołnierzy i z której on sam ledwie z życiem ujść zdołał, dopełniły ogromu klęski. Na pochwałę żołnierza polskiego i prowadzących go jenerałów przyznać trzeba, że korpus piąty był jedynym, który w odwrocie tym najmniej ucierpiał i wszystkie niemal działa swoje przyprowadził do kraju.
Stanąwszy w granicach kraju, książę Józef zajął się gorliwie organizacyą nowych sił zbrojnych; wyparty z księstwa przez napierającego nieprzyjaciela, cofać się musiał do Krakowa i dopiero w kwietniu 1813 roku połączyć się mógł z armią Napoleona, zwiększając ją o 13,000 żołnierzy. Z korpusem swoim zajął zrazu stanowisko obserwacyjne wzdłuż pasma gór czeskich, a następnie walczył na lewym brzegu Elby.
W październiku 1813 r. obszerne równiny pod Lipskiem zaroiły się armią, jakiej nigdy dotąd nie oglądało żadne pole walki. Obie strony, — tak armia Napoleona, jak i armia sprzymierzonych, — czuły dobrze, że rozegrać się tu mająca «walka olbrzymów» stanowić będzie o losach Europy. Rozpoczęła się wreszcie trzydniowa mordercza walka, która wykopała grób Napoleonowi. Po pierwszym dniu bitwy, dnia 16-go października, przypadł księciu Józefowi najwyższy zaszczyt, jakim Napoleon obdarzał największych swych wodzów, bo oto w dniu tym wyniesiony został do godności marszałka Francyi. Przerwana na jeden dzień walka zawrzała dnia 18 z siłą nierównie większą; Poniatowski, jakby odwdzięczając się za zaszczytne odznaczenie, nie żałował krwi swej i swoich żołnierzy, korpus jego obsadzał najtrudniejsze pozycye.
Nadszedł wreszcie dzień 19 października. Napoleon, widząc zupełną przegraną, cofnął się za Elbę; korpusowi Poniatowskiego przypadło wraz z dywizyą Dąbrowskiego nadludzkie zadanie osłaniania tyłów własnej armii i powstrzymywania nacierającego całą siłą nieprzyjaciela, który upojony zwycięstwem skąpać je pragnął we krwi obficie. Nie mogąc się oprzeć przewadze nieprzyjaciela, sam począł się cofać ku jedynemu mostowi na Elsterze. Zawiodła go ta ostatnia deska ratunku, bo francuzi wysadzili w powietrze most, zanim Poniatowski zdążył zbliżyć się do niego. Raniony dwukrotnie, czuł, że lada chwila siły odmówią mu posłuszeństwa, a wtedy stanie się łupem wroga, rzuca się więc w nurty spienionej Elstery. Trzeci strzał, otrzymany w chwili, gdy już znajdował się w rzece, powala go z konia i przecina pasmo życia bohatera.
Zwłoki jego sprowadzone zostały we wrześniu 1814 r. do Warszawy i złożone w kościele Świętego Krzyża, skąd je przewieziono następnie do Krakowa. Za trumną szła skromna garstka ocalałych z pogromu świadków bohaterskich czynów zmarłego, postępował koń, nieodstępny towarzysz walecznych zapasów.