...burzliwe są lata
Młodości — wiele ludzi w nich ginie.»
Prawdzie słów tych S. Garczyńskiego, niestety, zaprzeczyć trudno, pocieszać się wszelako można myślą, że z licznych młodych rozbitków, porwanych w odmęt rozhukanego życia, wypływają jednakże nieraz, najczęściej może, jednostki wybrane, a byle im tylko podał kto dłoń pomocną, wyrywają się z toni, która je pochłonąć już miała na zawsze i otrząsnąwszy się z mętów i brudu, wstępują na drogę cnoty, na której z czasem prześcignąć zdołają tych, których życie od początku toczyło się zawsze po równym gościńcu, dzięki jedynie temu, że ani okoliczności nieprzyjazne, ani z ludzi nikt nie zepchnął ich na manowce.
Do jednostek takich, skazanych od kolebki, jakby się zdawać mogło, na zagładę niechybną w walce życiowej, a jednak w latach dojrzałych będących ozdobą i chlubą społeczeństwa swego, należał Dr. med. Franciszek Brandt, warszawianin, urodzony dnia 27 marca r. 1777 z ojca Jana, właściciela domu na Nowym Świecie i Katarzyny z Gielhauzenów, mieszczan warszawskich.
Pod nieszczęśliwą gwiazdą rozpoczął dni swoje noworodek, albowiem matka, darząc go życiem, zapadła równocześnie na nieuleczalne pomięszanie zmysłów. Pozbawiony od urodzenia opieki macierzyńskiej, mały Franciszek wzrastał pod okiem ojca; ale i to, niestety, nie trwało długo; w ósmym roku życia został sierotą. Umierający ojciec ustanowił opiekę nad synem i mieniem, uczynił jednak, jak się okazało, wybór nieszczęśliwy. Opiekunowie podobno ludzie uczciwi, ale prości, niewykształceni, nadto niedbali i niedołężni