poważne studyum literackie uznawać: zważmy jednak, że jako wydawca Pamiętników Leona Dembowskiego pozostawał z ks. Władysławem Czartoryskim w bliskich literackich stosunkach; czy to więc w tradycyach, czy w archiwach rodzinnych książąt musiał natrafić na jakieś wskazówki, skoro o wzajemności księżniczki dla Kniaźnina ośmielił się mówić publicznie. Faktem jest, że tak samo jak Karpiński, udzielał Kniaźnin księżniczce lekcyj literatury i historyi. Było więc pomiędzy nimi pewne zbliżenie. Ale więcej, niż stolica, sprzyjały temu Puławy, zwłaszcza zima z r. 1783 na 1784. W ciągu niej bowiem oboje księstwo wyjechali na czas dłuższy do Warszawy, czy też do drugiej rezydencyi w Sieniawie, pozostawiając dzieci pod opieką ochmistrzyni pani Petit. Długie jednak wieczory, w braku innych rozrywek, należało zapełnić, zająć czemś liczne grono dorastającej młodzieży. Otóż świeży wynalazek balonu, dokonany przez Montgolfiera i puszczenie go w powietrze W d. 26 sierpnia 1783 r. na Polu Marsowem w Paryżu, o czem szeroko rozpisywały się gazety, zrodził myśl w tem młodem gronie zrobienia podobnego doświadczenia w Puławach. Zawiązano więc towarzystwo balonowe, w którego skład weszły następujące osoby: piętnastoletnia ks. Marya Czartoryska, jako przewodnicząca; Marya Przebendowska, starościanka solecka, czasowo bawiąca w Puławach, dwie siostry Narbuttówny, z których Konstancya miała balon malowidłami ozdabiać, pani Petit, 14-o letni ks. Adam, jenerałowicz, ks. Franciszek Sapieha, towarzysz jego w naukach, 9-cio letni ks. Konstanty, sprawujący urząd woźnego, który często na tych posiedzeniach zasypiał, dalej pułkownik Stanisław Ciesielski, major Józef Orłowski, Piotr Borzęcki, sekretarz księcia, Ludwik d’Auvigny guwerner książąt, Wincenty Lessel, metr muzyki, Wawrzyniec Schmuk doktor nadworny, wreszcie Szymon L’huillier, uczony matematyk, sprowadzony przez ks. jenerała na nauczyciela do synów z Genewy. Był on znany w Europie z różnych prac naukowych, a szczególniej z rozprawy De cellulis opum, w której zajmował się uzasadnieniem matematyczno-prawidłowej budowy komórek w plastrze miodu. On też głównie czuwał nad budową planu i nadał mu formę dodekaedru, czyli bryły dwunasto-ściennej.
Poeta w tych zajęciach nie brał czynnego udziału, ale bywał na posiedzeniach młodego grona. «do którego był przyjęty, jak niegdyś Orfeusz do żeglugi Argonautów,» i miał tym pracom poświęcić całypoem at. Ale służyć płci pięknej, być gotowym na każde jej skinienie, było także w obyczaju wieku i puławskiegu dworu. Nawet wyraźnie składane hołdy przez Kniaźnina księżniczce nie zadziwiłyby tu nikogo. Należały się jej bowiem, jako najstarszej córce rodu, którego początek od Gedymina się wywodził. Pod pozorami też galanteryi zawiązywał się ten nieuchwytny, sympatyczny węzeł pomiędzy dwoma sercami, które później nieubłagana rzeczywistość rozciąć miała w sposób tak dla obojga bolesny. Młodziutka księżniczka nie zdawała sobie bezwątpienia sprawy z budzącego się w jej sercu uczucia, ale to miało w niej grunt dostatecznie przygotowany, by się roznieciło płomieniem. Wszak od dziecka rozwijano w niej tkliwość, jako jeden z najpiękniejszych kobiecej duszy przymiotów; w dziejach, czego pełno śladów w Malwinie, wystawiano jej czasy rycerskie, jako wzór wszystkich cnót i doskonałości, jako epokę, która wydawała nietylko Arturów, Godfredów, Bayardów, lecz i poetów, opiewających czyny bohaterskie i piękność i stałość dam, które ich miłością darzyły. Co dziwnego, że Kniaźnin tak ujmującej postaci przedstawiał się jej wyobraźni, jako nowożytny trubadur, który jak teraz opiewał chwałę jej rodu, tak później miał opiewać wypadki, o których marzyła i do których tak żywo biło młode jej serce. Dodajmy wspólność ideałów, usposobienie sentymentalno-sielankowe i wyższe w obojgu nad pospolitość przymioty duszy i serca, a zrozumiemy, że księżniczka zapomnieć mogła o tej nieprzebytej zaporze, jaką oddzielało ją urodzenie od umiłowanego trubadura-poety!
Ale czy poeta mógł jej złudzenia podzielać? Nie, on się chyba nie łudził. W każdym razie walczył z ogarniającem go uczuciem. Przynajmniej ślady tego widzimy w Odzie I, ks. II. Tylko o tej walce wyraża się oględnie, jakby się lękał, by go papier nie zdradził. A przecież mimowoli się zdradza!
Nie zna nikt mojej rany,
Którą łzami goję;
Na swe nawet tyrany
Oświadczyć się boję.
Rozumie się tymi tyranami — to oczy księżniczki.