bawiła, naprzód w Berlinie, następnie w Belgarde, gdzie książę stał załogą, w końcu w Treptau, w Pomeranii, majątku jej małżonka. A Kniaźnin?... On niedość, że z nią wszystkie ułudy życia utracił, ale jeszcze musiał najstaranniej swój ból serdeczny ukrywać, układać oblicze odpowiednio do weselnego nastroju, nie mogąc nawet papierowi powierzać uczuć, które jego duszą targały. Natomiast trzeba było przyczyniać się do uświetnienia weselnego obchodu i od koła panieńskiego pisać wiersz, żegnający księżniczkę. W nim wszystko jest fałszem, począwszy od wyrażenia, że ją miłość z ich koła «wyprasza,» do czułej roli ks. Ludwika, który tu występuje pod imieniem Lindora. Jedyną prawdą w tej odzie, to przyśpiew (refrain), kończący każdą zwrotkę: «Już Amarylla nie nasza!» Poeta za każdem jego powtórzeniem, zapewne w samotności rzewnemi zalewał się łzami. Niedość na tem, musiał jeszcze pisać poemat aż w trzech pieśniach: Rozmaryn, na wieniec ślubny księżniczki. I tu także poeta wynosi pod niebiosa czułość i szlachetność Lindora, który zaledwie obaczył Amaryllę, «westchnął i zginął!» Rozumie się, iż tego poeta sam z siebie nie pisał, lecz spełniał wolę księżny-matki, która się nad nim w ten sposób znęcała, iż śmiał podnieść oczy na córkę. Jedyne prace, odpowiadające obecnemu stanowi jego duszy, były przekłady pieśni Ossyana, Dwie gałązki (Oda XXI, ks. IV), w której alegorycznie skreślił dzieje swej miłości, wreszcie Balon, poemat w 10 pieśniach, w którym ożywiał się wspomnieniami chwil szczęśliwie przeżytych.
Do tych chwil zapewne nieraz i ks. Wirtemberska wracała, gdyż jak się łatwo domyśleć, nie znalazła szczęścia w przymusowem małżeństwie. Brutalność męża zatruwała jej pożycie i to, co później napisała w Malwinie, jest wiernym obrazem tego, przez co przechodziła w rzeczywistości. «Mąż... ustawicznymi popędliwymi wyrzutami, że go nie kocha, truł młode lata, dnie i godziny wszystkie.» Czy zazdrość jego ściągała się do Kniaźnina? Być może, choć w stosunku do księżny, było jeszcze coś innego. Nam się zdaje, że on padł również ofiarą polityki Fryderyka II. Kazano mu się z Czartoryską ożenić, bo z tego można było jakąś korzyść osiągnąć; małżeństwo to przeto, jak każde przymusowe, stało się dla niego jarzmem nieznośnem i stąd wynikały przeciw żonie objawy złego humoru.
Była przecież chwila, gdy zdawało się, że stosunek ten na lepsze się odmieni. Wskutek nalegania bowiem ks. jenerała, ks. Ludwik uwolniwszy się ze służby pruskiej, przeniósł się około r. 1788 do Polski i tu otrzymał stopień jenerała dywizyi. Wtedy to dla młodego małżeństwa oboje księstwo wznieśli w Puławach, za parkiem dolnym nad łachą prześliczny pałacyk, przypominający Łazienki królewskie. Były to tak zwane Marynki, zbudowane przez Aignera. Z przybyciem też młodej pary, jeszcze bardziej ożywiły się bale, festyny i przedstawienia sztuk Kniaźnina w teatrze miejscowym: Matki Spartanki, Temistoklesa, Cyganów. Nadto w urządzonym pod Gołębiem obozie, odbywały się rewie pod komendą ks. Ludwika, na które zjeżdżały całe Puławy; po ich ukończeniu zaś obie księżne przy zaimprowizowanych stołach ugaszczały oficerów i żołnierzy. Ogólne zadowolenie powiększało i to, że w d. 29 marca 1790 r. zawarto z Prusami traktat odporno-zaczepny; tym sposobem ks. jenerał stawał się panem położenia i mógł święcić nad królem swoje tryumfy. Tymczasem złudzenia trwały krótko, i wypadki, następujące szybko po sobie, gotowały mu straszną porażkę. Pierwszą jej zapowiedzią było przejęcie listów ks. Ludwika, z których okazało się, iż ten zawiódł położone w nim zaufanie i na linii bojowej działał według wskazówek, przesłanych mu z Berlina. Wkrótce rozwiały się i nadzieje pokładane w przymierzu. Jedyną korzyść, jaką osiągnięto z rozbicia, była możność otrzymania rozwodu. Po jego uzyskaniu księżna do rodziców wróciła. Ale do jej duszy nigdy już nie wróciło uczucie szczęścia, którego w zaraniu życia zakosztowała na chwilę. Naprzód majątek jej był zachwiany, następnie mąż, po otrzymaniu rozwodu, odebrał jej syna; wreszcie, gdy, po zniszczeniu Puław, osiadła z matką w Sieniawie, otrzymała wiadomość, iż Kniaźnin zapadł na pomieszanie umysłu. Był to cios nie mniej dla niej bolesny. Czy mogła sobie wyrzucać, iż do tego przyczyniła się sama? Bynajmniej! i biografowie poety, poczynając od Fr. Ksaw. Dmochowskiego, popełniają błąd niezgodny z rzeczywistością. Zapominają, że od ślubu księżny upłynęło lat 10 i że w ciągu tego czasu Kniaźnin niejedno dzieło utworzył, choćby «Matkę Spartankę» i «Temistoklesa.» Zamęście jej było dla niego ciosem strasznym, ale na nie zapatrywał się tak samo,
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/121
Ta strona została przepisana.