nowski; tak na wydziale literatury i sztuk przodowali: Ernest Grodek, obejmujący w swych wykładach cały niemal obszar wiedzy klasycznej, Joachim Lelewel, znany już z gruntownych badań dziejowych, i Leon Borowski, który w wykładach literatury i estetyki pod wpływem Lessynga, Kanta i Herdera zbliżał się do stanowiska, jakie później w rozprawie: O klasyczności i romantyczności zajął Kazimierz Brodziński. Przecież uniwersytet wileński nietylko dawał wiedzę, ale i kształcił etycznie. Tylko zasługa pod tym względem nietyle spływa na przewodników młodzieży, ile na jednego z jej przedstawicieli, który przez swą wyższość umysłową i nieskazitelny charakter, zajął wśród niej tak wpływowe stanowisko, że nietylko ton jej nadawał, ale całe współczesne pokolenie uniwersyteckie na swą modłę urobił. Tą osobistością był Tomasz Zan, w tym samym roku, co i Mickiewicz, na uniwersytet przybyły. Tylko starszy wiekiem i doświadczeniem od razu przeniknął ujemne strony życia młodzieży i rozbitą na różne odłamy i więcej rozrywkom, niż poważnym studyom oddaną, umyślił zjednoczyć w idei cnoty, braterstwa i rzetelnego zamiłowania nauki. W tym celu, zrobiwszy wybór z samego czoła młodzieży, zawiązał w dniu i października 1817 r. nieliczne kółko, które nazwę Filomatów (miłośników wiedzy) przyjęło. Składali je pierwiastkowo: Franciszek Malewski, Józef Jeżowski, Onufry Pietraszkiewicz, Adam Mickiewicz i Jan Czeczot, jego nowogródzki współuczeń. Później przyłączyli się do nich: Jan Sobolewski, Wincenty Budrewicz, Maryan Piasecki, Józef Kowalewski, Ignacy Domejko, wreszcie ks. Chlewiński i Kozakiewicz.
Na posiedzeniach Filomatów odczytywano naukowe rozprawki, roztrząsano różne kwestye z wykładami związane, zajmowano się artykułami treści literackiej, wreszcie uprzyjemniano sobie te posiedzenia poezyą, którą uprawiano w tem gronie. Sam bowiem twórca koła, Zan, obok studyów matematyczno-przyrodniczych, dla własnej i towarzyszów przyjemności układał miłe swą prostotą wierszyki. Inni, jak Jeżowski, Pietraszkiewicz, pomieszczali swe prace poetyczne w Dzienniku i Tygodniku wileńskim. Tylko ten, co poezyę polską wynieść miał na niedosięgłe dotąd wyżyny, milczał, nieświadomy potęgi, która w jego piersi drzemała. Ale i w nim iskrę geniuszu miało oko niebianki zapalić.»
Z nadejściem wakacyj, z namowy Zana Mickiewicz wszedł w stosunki z domem, który wśród ziemian nowogrodzkich wydatne stanowisko zajmował. Był to dom Wereszczaków z Tuhanowicz, osierociały po ojcu, który za życia sprawował godność marszałka, a składający się z matki, dwóch synów: Michała i Józefa, oraz córki Matyi, zaręczonej z bogatym Wawrzyńcem Puttkamerem, który w 1817 r., popierając na sejmiku grodzieńskim sprawę uwłaszczenia włościan, oburzył na siebie ogół obywateli i miano Jakóbina pozyskał Tylko Puttkamer, pomimo 24 lat wieku, był zdaje się w obejściu chłodnym, w zapatrywaniach zbyt trzeźwym; Maryla zaś panną 18-letnią, samowolną, jak każda jedynaczka, nastrojoną poetycznie czytaniem sentymentalnych romansów i za jakimś nieuchwytnym ideałem goniącą. Nic przeto dziwnego, że ją zajął młodzieniec, który z jej Lorencem, jak nazywała Puttkamera, tworzył przeciwieństwo rażące. Skupiony w sobie, marzący, z tem spojrzeniem głębokiem, które wnika do duszy, a nie pozwala własnej głębi wymierzyć, był dla niej niepowszednią istotą, którą przeniknąć, zbadać, stało się palącą jej ciekawości potrzebą. Przecież z ogniem nie igra się bezkarnie. Zajęcie się 20-letnim młodzieńcem bezwiednie obudziło w niej uczucie, które potęgowało i drażniło samo zachowanie się jego, pełne nieśmiałości i panowania nad sobą. Czuł bowiem przedział, jaki istniał pomiędzy nim, a panną już zaręczoną. Sami zresztą Wereszczakowie o swym rodzie trzymali wiele i o tem, by Maryla mogła się zająć kandydatem do skromnej nauczycielskiej posady, nikomu z nich do głowy nawet nie przyszło. Z tego jednak zaślepienia wynikło, że samowolna panna odbywała z poetą sam na sam pieszo i konno spacery, że oboje czytali książki, grywali w warcaby, a tymczasem uczucie niestrzeżone wzmagało się w ich sercach, ściągając burzę na ich głowy w przyszłości.
Z końcem wakacyj Mickiewicz wrócił do Wilna, unosząc w duszy obraz Maryli. Następstwem tego było nagłe przebudzenie się w nim twórczości, a pierwszym jej objawem: Wiersz o zadaniach i obowiązkach Filomatów. Forma w nim czysto klasyczna, ale napisany tak jędrnym językiem, że przypomina Trembeckiego, którego z zamiłowaniem studyował poeta. Drugim utworem, ogłoszonym w «Tygodniku wileńskim,» była Zima miejska, ułożona również w formie klasycznej.
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/226
Ta strona została skorygowana.