Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/238

Ta strona została przepisana.

znajomość. Miała ona dwie córki: starszą Helenę i młodszą 13-letnią Celinę. Nikt wówczas nie przeczuwał, iż ta Celinka kiedyś żoną jego zostanie.
Teraz, zebrawszy fundusz z wydawnictw, Mickiewicz zapragnął urzeczywistnić dawne swoje marzenia i zażądał paszportu za granicę, który otrzymał z pochlebnym dodatkiem: celibre poète polonais. Czekał tylko na przybycie z Wilna Odyńca, mającego mu towarzyszyć w podróży. Przyjaciele bowiem poety, znając jego niezaradność, lękali się, by, puszczając się sam za granicę, nie stał się ofiarą wyzysku, lub nie zgubił całego podróżnego zapasu. Odyniec przeto miał być jego aniołem stróżem. Ponieważ jednak wprzód musiał jakieś sprawy majątkowe załatwić, przeto dopiero w Karlsbadzie miał się z poetą połączyć.
Tymczasem ten, wypłynąwszy z Kronsztadu 26 maja, dotarł przez Lubekę i Hamburg do Berlina, gdzie go powitało grono młodzieży polskiej, której czoło stanowili: Karol Libelt, Wojciech Cybulski i Stefan Garczyński. Stąd po całomiesięcznym niemal pobycie w pierwszych dniach lipca wyruszył do Drezna, poczem przez Pragę udał się do Karlsbadu, gdzie w dniu 10 sierpnia połączył się z Odyńcem. W Marienbadzie zetknął się z panią Becu, która mu poezye swego Julka do oceny oddała, stąd przez Egier, Franzensbad, Jenę dwaj poeci dotarli do Weimaru, uświęconego pobytem Goethego, u którego doznali bardzo uprzejmego przyjęcia. Tu zatrzymali się do 28 sierpnia, w którym całe Niemcy miały obchodzić 80-letnią rocznicę sędziwego poety. Na tę uroczystość, oprócz przedstawicieli miast, uniwersytetów i dworów niemieckich przybył Dawid d’Angers, znakomity rzeźbiarz, który tak pysznie wymodelował w płaskorzeźbie wizerunek naszego poety. Z Weimaru, w towarzystwie Dawida, Mickiewicz wraz z Odyńcem wyruszyli w dalszą podróż. Z Bonn odbyli przejażdżkę Renem. Echa skał Lurleyu nasunęły póiniej Mickiewiczowi ustęp: Granie na rogu Wojskiego.
W Strasburgu poeci rozstali się z dotychczasowym towarzyszem podróży i przez Szwajcaryę, zmierzali do Włoch. Na wysokości Splüngen Mickiewicz ułożył wiersz do Maryli, w Campo Dolcino po raz pierwszy stopę na ziemi Włoskiej postawił. W Medyolanie i Wenecyi, podróżnicy zatrzymali się dłużej; poczem wyruszyli do Rzymu, z zamiarem przepędzenia w nim zimy. Tu przedstawili się ks. Gagarynowi, posłującemu przy Watykanie i za jego pośrednictwem weszli znowu w rozległe koło towarzyskich stosunków. W jego domu zabrali znajomość z rodziną Klustinów, przybyłą z Rossyi, a składającą się z matki, dorosłego syna Szymona i córki Anastazyi, panny wysoce wykształconej, dowcipnej, zostającej w stosunkach listownych i osobistych z wielu znakomitościami literackiemi i artystycznemi, pozującej pod względem politycznym na osobę wielce liberalnych przekonań, a przedewszystkiem pragnącej się bawić i podobać. Osobistość ta olśniła na czas jakiś poetę. W gościnnym domu posła, poznał także Thorwaldsena, Horacego Vernet’a i Cammucciniego, oraz rodzinę hr. Ankwiczów, przybyłą z Galicyi, a złożoną z ojca, matki, córki Henriety-Ewy i towarzyszki jej panny Marceliny Łempickiej. Wobec wszakże uroku, jaki nań wywierała p. Anastazya, nie wiele zwracał uwagi na dwie młode rodaczki. Szczególniej 18-letnia Henryeta nie mogła z tamtą porównania wytrzymać. Wątła, nieśmiała, nie rzucała się w oczy. Starsza od niej Marcelina, żywiąca zamiar wstąpienia do klasztoru, tem mniej mogła zająć poetę. A jednak zapraszany na via Mercede z Odyńcem, gdzie Ankwiczowie mieszkali, zaczął zwolna pewien powab w towarzystwie Henryety znajdować. Ujmowała go przedewszystkiem szczerość dziewiczej duszy, gołębiej niemal prostoty. Pomiędzy innemi zrobiła mu wyznanie, że się zawsze modli za niego, od chwili, gdy poznała jego poezye, że wyjazd jego na wschód, rzewnemi opłakiwała łzami, że wreszcie zawsze wyobrażała go sobie takim, jakim go w rzeczywistości po raz pierwszy ujrzała. Dla takiego znawcy serc niewieścich, jak Mickiewicz, nie trudno było znaczenie podobnych zeznań odgadnąć. Ta czysta, niewinna dusza, zwracała się ku niemu, jak kwiat do słońca, żądając ożywczych promieni. Nie dość na tem. Poety i w Rzymie nie interesowały dzieła sztuki w pierwszych chwilach pobytu. Gród Romula budził w nim jedynie pod względem historycznym zajęcie. Dopiero gdy z Ankwiczami zaczął zwiedzać muzea, galerye, zmysł odczuwania piękna plastycznego i w nim się pod wpływem Henryety przebudził. Bo ta panna, zakrawająca niby na trusiątko, w obec tych antyków stawała się, jakby inną istotą. Ona, uczennica Viscontego, umiała o każdym z nich coś powiedzieć, w każdym właściwe mu piękno i cha-