Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/241

Ta strona została przepisana.

zdaje sobie jasno z niej sprawy. W poczuciu tylko potęgi swego geniuszu ma on świadomość swoich wielkich przeznaczeń, wobec których winien na wieki pogrześć swą miłość ku niewieście, jako czysto osobiste uczucie. I w tem to znaczeniu pisze sobie nagrobek, a jednocześnie zaznacza na ścianie urodzenie się w nim Konrada, pod którego imieniem występuje już w całym poemacie. W pierwszej scenie spotykamy się ze wszystkimi przyjaciółmi poety: Sobolewski, Frejend, Żegota, Suzin, Józef, Feliks, ks. Lwowicz i wielu innych występują tu ze wszystkiemi cechami indywidualnemi. Wszyscy zajęci są ożywioną rozmową, tylko Konrad posępny, milczy. Dopiero, gdy Jankowski rozpoczyna pieśń bluźnierczą, w której używa imienia Maryi, on występuje z silnym protestem, oświadczając, że choć sam dawno wiarę utracił, nie pozwoli jednak nikomu bluźnić Boga-Rodzicy. Wreszcie śpiew Feliksa usposabia go do improwizowania. I zdaje mu się, że jest orłem, szybującym nad dziejami rodu ludzkiego i bystrą źrenicą dostrzegającym przyszłość narodów. Ale te rozległe, nieskończone widnokręgi nagle przesłania mu kruk czarny olbrzymiemi skrzydłami i wzrokiem swoim mąci jego źrenice. Ten kruk — to pycha, rzucająca mrok na duszę Konrada. Tymczasem obecni rozchodzą się, a Konrad pod wrażeniem widzenia pada zemdlony; gdy zaś przyjdzie do siebie, wypowie dalszy ciąg swej myśli w improwizacyi, i zamknie nią cały okres romantyzmu nazawsze. W niej, owo poczucie pychy występuje w całej potędze. Pijany nią Konrad, znając się być mistrzem nad mistrze, depce wszystkich mędrców, proroków i czuje się tak wielkim, tak potężnym, że jedynie z Bogiem zrównać się może.

Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę,
Cóż, Ty, większego kiedy mogłeś zrobić Boże?

Jest to ta sama myśl, to samo poczucie tytanicznej siły, które zarodkowo tkwią w Odzie i Farysie, tylko posunięte do ostatecznych granic. Konrad czuje się nadto przedstawicielem milionów, bo żyje ich życiem i cierpi ich cierpieniem i teraz już nietylko z Bogiem się równa, ale wyzywa Go na uczucie do walki, domaga się rządu dusz, które chce uszczęśliwić, a kiedy nie odbiera odpowiedzi na swe wyzwanie, występuje z zarzutem, że On nie jest nieskończoną dobrocią, lecz tylko zimnym rozumem. Kończy wreszcie strasznem bluźnierstwem, i pada bezprzytomny na ziemię. A więc znowu uczucie, jakie niegdyś w Romantyczności buntuje, się przeciw rozumowi. Tylko, jakiż tu odskok straszliwy! To też rozbija się o wyższą, wszechmocną potęgę i, jako jednostronność, doprowadzona do ostatnich granic, bankrutuje na uczuciu nazawsze. Jestto kulminacyjny punkt całego utworu.
Teraz ks. Piotr występuje na scenę — i tu poeta nie waha się wprowadzić na nią w duchu czysto katolickim obrzędu egzorcyzmowania Szatana pychy, który opętał Konrada. Ów Szatan tak potężny i olbrzymi w improwizacyi, teraz dziwnie się kurczy i maleje wobec modlitwy i świątobliwości kapłana. A jednak wytęża wszystkie siły, by go w swe sidła ułowić. Ale ks. Piotr, niezachwiany w swem posłannictwie, wypędza go z duszy Konrada i wtedy w myśl ewangielicznej paraboli o radości w niebie z powodu nawrócenia grzesznika, następuje najpiękniejsza scena, w której aniołowie i archanioł śpiewają w sąsiednim kościele hymny radosne. Poeta uznał swą pychę i łaskę bożą, wymodloną dla niego przez Henryetę-Ewę. Widzenie, jakie ma ona w dworku wiejskim pod Lwowem, to najwymowniejsze świadectwo niewinności jej duszy, co miewała sny tak czyste, tak pełne anielskiego uroku. Natomiast przez usta ks. Piotra poeta po raz pierwszy wypowiada swe idee mesyaniczne, a streszczają się one w mistycznej liczbie 44, której znaczenie nazawsze tajemnicą dla nas zostanie. Powstała ona zapewne w umyśle poety pod wpływem apokaliptycznej liczby 666, a mogła mu się nasunąć tak imperatywnie, że uwierzył, iż powstała w skutek wyższego z góry natchnienia.
Niepodobna przytaczać tu wszystkich scen, obmyślanych zawsze głęboko, odznaczających się świetną charakterystyką, humorem, lub obrazami rozdzierającemi duszę do głębi. Powiemy tylko, że przy drugiem spotkaniu Konrada, ks. Piotr rzuca mu jeszcze raz przepowiednię świetnej przyszłości i daje wskazówkę, po jakim znaku poznać ma wysłannika Pańskiego. «Będziesz w wielkich, bogatych i rozumnych tłumie» — powiada, a kto cię pierwszy w Imię Boże powita, ten nosić będzie znamię posłannictwa na czole.
Szczegół ten stał się dla Towiańskiego jednym z środków pozyskania dla swej doktryny poety. Nie możemy także pominąć ostatniej sceny, wiążącej tę część Dziadów z innemi. W niej znów, jak w części II, lud na cmentarzu w kaplicy obcho-