kowicie samoistny, świadczący o mocy uczuć i zdrowiu duszy poety.
Obok licznych zwrotów i obrazów znajdujemy w Derarze całe piosnki, zaczerpnięte nieraz wprost i tłómaczone z poezyi wschodu, a liczne przypiski świadczą o erudycyi młodego autora. I w rzeczy samej z zapałem do twórczości łączył Chodźko zamiłowanie do pracy naukowej, a romantyzm pociągał go nietylko, jako poezya indywidualności, wznoszącej się ponad poziom ogółu, ale też jako zwrot do zamierzchłej przeszłości, do źródeł narodów. Zgodnie z tem usnuł on na motywach rodzimej poezyi ludowej szereg, mniej niż jego elegie udatnych co do formy piosnek i ballad, z których jedna Maliny, nasunęła Słowackiemu pomysł Balladyny, następnie przełożył sporo z pieśni nowogreckich, wydanych wówczas przez Fansiela, w elegii zaś Wanda żalił się nad tem, że «niemasz już, niema polskich bardów i gęślarzy, co z druidami sąsiadów spór wiedli:
Ich pieśni znikły we wnuków pamięci,
I harfę niemą zapomnienie rdzawi,
Lub wiatr kołysze na jodłowym sęku,
Gdzie zawieszona długie lata drzemie,
Aż ją wieszcz który zdejmie i nastroi.
Niestety, nie umiał jej nastroić Chodźko sam, Wprawdzie natchnienia unosiły go tak wysoko, że nie dziwimy się wcale, iż Mickiewicz porównał go w znanej Improwizacyi do sokoła, który tak pojął tajnie orlego lotu, że mu sam orzeł zazdrości.
Pomysły miewał samodzielne i piękne, a w naturze i w miłości natrafiał na pierwiastki nie podnoszone przez innych poetów. Z wielką twórczością artystyczną nierozdzielnie kojarzy się myśl o nieskończoności, występująca zwykle w postaci tęsknoty do Boga, czy do bytu jakiegoś doskonałego, którego świat dać nie może. Otóż o Chodźce można powiedzieć, że nieraz umiał on wznieść się nawet ponad tę tęsknotę, zdawało się, że już żył w nieskończoności, że rozlewał się w niej i jak orzeł dumnie ze swych szczęśliwych wyżyn panował nad boleścią, która treść ziemskiego życia stanowi. A jednak pomimo świetnych początków nie zdołał stanąć w pierwszym szeregu pieśniarzy — nie zdołał zawładnąć formą, muzykę najpiękniejszych ustępów zbyt często psuły rymy i nawet całe wiersze niedźwięczne, niezgrabne, ciężkie. Czuł to Chodźko, czuł całą wyższość Mickiewicza i wysyłając wieszczowi swoje wiersze z Petersburga, zaraz po ich wydaniu w 1829 roku, z pokorą je oddawał pod jego sąd: «czekać będę niecierpliwie — pisał — twojego zdania i rad o kierunku, jakibym powinien dać na przyszłość moim elukubracyom poetycznym»[1]. Bądź co bądź wiersze te zyskały uznanie nawet klasyków warszawskich. Poezye Chodźki — pisał Lelewel do Malewskiego 3 lutego 1830 roku — podobały się, umie je na pamięć Dmochowski, smakuje w nich Kamiński, Witwicki, Brodziński (lubo czegoś więcej wymaga, niż znajduje) i wielu innych[2], Nie zaniechał też Chodźko swej twórczości w czasie pobytu w Persyi; przywiózł z sobą sporo utworów rękopiśmiennych, między innemi Króla Sauda, dramat biblijny, który znajdował się w r. 1881 W ręku Adama Pługa, jak się o tem dowiadujemy z jego życiorysu Chodźki, ale zapewne ze szkodą dla literatury naszej, dotąd ogłoszony drukiem nie został, pomimo obietnicy w owym życiorysie zawartej. Co się tyczy innych utworów poety, to i te również nie ujrzały światła dziennego, może nawet zniszczone zostały pod wpływem stanowczego zwrotu w życiu wewnętrznem autora, po powrocie z Persyi w r. 1841. Otrzymawszy urlop i przybywszy do Paryża w końcu 1841 r., znalazł tam Mickiewicza, kolegów szkolnych, wreszcie trzech braci swoich; zachwiał się, czy ma wracać do kraju, pomimo nęcących go dalszych powodzeń w karyerze dyplomatycznej. Mickiewicz jednak nie namawiał przyjaciela do pozostania; przeciwnie, zachęcał do głębszej rozwagi; zrazu też Chodźko wyjechał do Londynu i tam wydał swoje Specimens of the popular poetry of Persia.
Ale im dalej, tem bardziej utwierdzał się w zamiarze pozostania. Sądzę, że główną tu pobudką była sprawa Towiańskiego, do której Chodźko zapalił się natychmiast. Wprawdzie samego mistrza poznał on dopiero w kwietniu 1843 r., gdy umyślnie w tym celu jedździł do Brukseli[3], ale zato ślepo ufał Mickiewiczowi. Miłość jego i cześć dla wieszcza nie znała granic. Już w r. 1829 Piotr Pruszyński, przyjaciel Lelewela, a świadek życia Mickiewicza w Petersburgu, żalił się w liście do Lelewela, że pochwałami swe mi «psują go najmocniej Malewski i Chodźko[4].