Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/324

Ta strona została skorygowana.

razem, charakteryzuje od najmłodszych lat fizyognomię duchową Bogusławskiego, nacechowaną jednocześnie energią i giętkością, powagą silnych postanowień i darem wyzyskiwania najgorszych okoliczności na korzyść ukochanej idei. Takim go przedstawił współczesny malarz, rzuciwszy na płótno głowę, w której, wśród miękkich na pozór rysów, wśród delikatnych linij pociągłej twarzy, przypominających nieco kolorem oczu, konturem dużego, spadzistego nosa, wreszcie wytwornym ust rysunkiem oblicze Stanisława Augusta, uderza jakaś nieprzeparta stanowczość; tak się też rysuje jego portret moralny każdemu, kto uważnie czyta «Dzieje teatru narodowego.»
I oba wizerunki nie kłamią, oba odtwarzają rzadki pod koniec XVIII-go wieku dodatni typ człowieka, który, żyjąc na pograniczu dwóch stuleci, potrafił zatrzymać wykwintny wdzięk ustępującej doby i przejąć się twardą abnegacyą nowej, brzemiennej ciężkiemi losami; który umiał godzący te sprzeczności zmysł praktyczny, oddawany zwykle w służbę prywacie w epokach nacechowanych sceptycyzmem, spożytkować dla dobra idei.
Taka fizyognomia towarzyszy nam w myśli nieodstępnie, kiedy zdążamy za dyrektorem królewskim do różnych miast polskich; gdy śledzimy każdy moment szamotania się jego w Warszawie, to z przywilejem, to z trupą francuską, to z aktorami niemieckimi, to z operą włoską; gdy patrzymy, jak jednych zwycięża, z drugimi z potrzeby paktuje; jak wyrywa się z twardych szponów biedy, zostawiając w nich strzępy własnego mienia, lub wymyka się z aksamitnych rąk intrygi, nie uroniwszy nic z godności, co mu nie przeszkadza tłómaczyć, pisać, grać, angażować aktorów; tu zbudować teatr, tam podnieść ducha okolicznościowem widowiskiem, a wszędzie spełniać herkulesowe prace, które dotąd czekają swego dziejopisa.
Ten przyszły historyk strzedz się będzie musiał przedewszystkiem przeniesienia dzisiejszych pojęć o kierownictwie teatru do ówczesnej epoki. Ktoby w Bogusławskim chciał widzieć jednego z nowoczesnych intendentów subwencyonowanej przez rząd sceny, bawiących się z amatorstwem szambelańskiej wszystkowiedzy w sztukę i literaturę dramatyczną; albo nawet osiadłego na jednem miejscu rozgłośnego pisarza, któremu dano w ręce gotowe środki materyalne, aktorskie i literackie do swobodnego przeprowadzania rozłegłych planów artystycznych, — ten popełniłby gruby anachronizm. Na Bogusławskiego patrzeć trzeba nietylko w Warszawie, ale wszędzie, gdzie dla teatru polskiego było coś do zrobienia; sfera jego wpływu i energii przenosi się z miejsca na miejsce; ciągłość pracy przerywa się, jeżeli ją z jednego tylko ogniska obserwować; nabiera natomiast spoistości, rozjaśniona myślą, która nigdzie pracownika nie opuszczała: dźwignąć teatr, gdzie będzie można, grać na nim po polsku, o ile się da; grając powiedzieć, co trzeba i kiedy trzeba, a pamiętać zawsze, że się wyszło z Warszawy, do Warszawy godzi się powrócić.
W Warszawie bowiem stał się fakt, który wynagrodził Bogusławskiemu moralnie owo nieszczęsne pominięcie w awansie wojskowym. W dniu 1-ym maja 1789 roku zaciągnął niespodzianie na straż do bram teatralnych szwadron czarnych huzarów z trupiemi głowami, co przeraziło zdziwionych mieszkańców. Niebawem jednak wszystko się wyjaśniło, wezwanym do sal redutowych artystom oznajmiono, że przedsiębiercą widowisk polskich, niemieckich łącznie z baletem, został książę Marcin Lubomirski, dyrektorem zaś wszystkich razem artystów Bogusławski, przed którego mieszkanie stanęła też warta z dwóch huzarów złożona.
Rzecz szczególna! Trupie głowy nie dały spokoju Bogusławskiemu. Przywitany ich widokiem na samym wstępie swego zawodu, spotkał je w piętnaście lat później we Lwowie, przy restauracyi miejskiego teatru w kościele po-Franciszkańskim, kiedy pod oderwaną podłogą ukazało się kilkanaście trumien, bądź zamkniętych, bądź otwartych, z resztkami zbutwiałych ludzkich kości, jakby zapowiedź nieszczęsnych wypadków, mających zaciążyć fatalnie na losach polskiej sceny.
Bogusławski nie uląkł się horoskopów. Miał w sobie zdrowy optymizm i więcej wagi przywiązywał do innej zapowiedzi przy pierwszem przedstawieniu w letnim teatrze lwowskim swego «Iskahara,» upamiętnionem wdaniem się samej natury, która, gdy widowisko z powodu trudnej sceneryi przeciągnęło się do rana, powitała publiczność w trzecim akcie prawdziwym wschodem słońca. Jutrzenka wtedy silniejsze na Bogusławskim wywołała wrażenie, niż cmentarne mroki. Tak był usposobiony dojrzały kierownik teatru polskiego,