Niema chyba wykształconego polaka, któremuby już w dzieciństwie o uszy się nie obijało nazwisko znakomitego twórcy najbogatszego skarbca mowy polskiej. Nazwisko Linde stało się u nas taką samą niemal powagą i wyrocznią w dziedzinie języka naszego, jak w całym świecie cywilizowanym biblia w dziedzinie etyki praktycznej, a niegdyś Arystoteles w dziedzinie filozofii, Powagi tej Linde, t. j. słownik jego dotychczas nie utracił i nie prędko jeszcze zapewne utraci, Taka popularność i taka powaga jest udziałem tylko dzieł pomnikowych.
Twórca jego Samuel Bogumił Linde był potomkiem rodziny pochodzenia szwedzkiego osiadłej w Toruniu.
Tu się urodził 24 kwietnia 1771 roku z ubogich rodziców wyznania ewangelicko-augsburskiego. Nauki początkowe i gimnazyalne odbywał w mieście rodzinnem, poczem udał się w 1789 na wyższe studya do Lipska, gdzie wstąpił do uniwersytetu, na wydział teologiczny. Ponieważ jednak do filologii «najwięcej czuł skłonności», uczęszczał i na wykłady filologiczne. Za poradą profesora Dathe’go postanowił wreszcie poświęcić się studyom nad językami wschodniemi, inny jednak profesor uniwersytetu, sławny filolog August Wilhelm Ernesti, skierował go gdzieindziej i zdecydował mu przyszłe jego powołanie; za staraniem mianowicie Ernestiego otrzymał Linde katedrę języka i literatury polskiej w uniwersytecie. Było to niespodzianką dla Lindego, nie czuł się bowiem przygotowanym do wykładów.
Zabrał się więc usilnie do pracy i począł studyować polszczyznę na gramatyce Monety, na książce do czytania Vogla i na słowniku francusko-polsko-niemieckim Trotza, «bo to jedyne były książki polskie, na które się wówczas w Lipsku zdobyć mogłem.» Po obronie rozprawy w języku łacińskim i otrzymaniu stopnia doktora filozofii w 1792 r., rozpoczął w uniwersytecie wykłady Platona i Cycerona i jednocześnie otworzył kurs języka polskiego.
Niebawem szczęśliwa okoliczność dopomogła Lindemu w pracy nad przyswojeniem sobie gruntownie języka polskiego.
Pracował właśnie (w tym samym roku 1792) nad przekładem «Powrotu posła» Niemcewicza na język niemiecki, gdy wchodzi do niego dwóch znakomitych polaków, którym leżący na stoliku «Powrót posła» obok próbki przekładu natychmiast wpadł w oczy. «Na zapytanie moje, — powiada Linde — czy może nie jest im znany osobiście autor tak dowcipnego dzieła, usłyszałem z wielkiem mojem ukontentowaniem z ust jednego odpowiedź: «Jam to pisał» — i od tej chwili, która w życiu i przedsięwzięciu mojem była stanowczą, swoją mnie zaczął zaszczycać przyjaźnią znakomity nasz ziomek Niemcewicz.»
Wprowadzony przez niego i przez Weissenhofa do domów najznakomitszych polaków, podówczas w Lipsku przebywających: do Ignacego i Stanisława Potockich, do Kołłątaja, Kościuszki, «żył w Lipsku jak w Polsce,» «Przez takowe miłe i uczące obcowanie postępowałem w jednej godzinie więcej w języku, niżeli przez półroczną mozolną pracę nad Trotzem, Voglem i Monetą. Niemcewicz odczytywał ze mną tłómaczenie moje «Powrotu posła», objaśniając miejsca dla mnie wtenczas ciemne, nietyl-