że złe być musi, lecz nad wykorzenieniem jego choć w części pracować potrzeba.
Śmierć Zygmunta Krasińskiego, brata po pieśni i przyjaciela lat młodzieńczych, była wielkim ciosem dla Gaszyńskiego. Usunęła się młodość, usunęły się nadzieje, dziś usuwali się ludzie, z którymi go nić serdeczna łączyła. Czyniąc zadość coraz silniej tłoczącym się wspomnieniom, napisał ogromne dzieło, poświęcone pamięci nieodżałowanego przyjaciela. Jest niem: Zygmunt Krasiński i moje z nim stosunki. Następnie spełnił długo marzony zamiar odwiedzenia swej matki, zamieszkałej w Częstochowie. Zjawił się w kraju jako gość pasportowy, odetchnął powietrzem ojczystem, wspomnieniami się orzeźwił i pociągnął do swojej Prowancyi.
W r. 1864 wydał w Paryżu kilka pieśni, a we dwa lata, po trzydniowem konaniu ciężkiem, do lepszego świata się przeniósł. W utworach Gaszyńskiego przeważa uczucie ciche nad porywami namiętności; wulkanicznej siły tam niema, ani piorunów druzgocących. Smutny spokój panuje wszędzie, łzy i skargi są tym smutkiem cichym nabrzmiałe. Czystość życia i myśli przelała się w kryształ jego pieśni. Żółci nie widać nigdzie i dlatego jego satyry nawet tchną tym spokojem niezmiernym, który mu pozwala panować nad otoczeniem i z pewnej wyżyny przemawiać. Nie dziw tedy, że Sielanka młodości, w której tylko serce swe włożył, jest najpiękniejszym kwiatem wiosennym, nie więdniejącym nigdy i nie tracącym nigdy swej świeżości i woni.