Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/413

Ta strona została przepisana.

sałki pląs zawiodły i poprowadziły go do zielonego gaju.
Łatwo tu odróżnić rzeczywistość od zmyślenia, ale napewno umysł dziecka, obdarzonego od natury siłą twórczą, przyzwyczajonego już w chacie znachora do patrzenia na świat przez pryzmat nadzwyczajności, oswojony z duchami i upiorami — przy spotkaniu się ze stadem żórawianem, na polu porośniętem paprocią doznał widzenia i w to widzenie uwierzył.
Jeżeliś, czytelniku, miał umysł bystry a odrobinę fantazyi, przypomnij swoje własne lata dziecięce, a sam przyznasz, że blaski i kolory widzeń twoich, były stokroć piękniejsze od tego wszystkiego, na co dziś patrzysz. A jakkolwiek w przytoczonym tu fragmencie brak tej prawdy, co w ustępie poprzednim, poeta nie mógł inaczej przedstawić rozbudzenia się twórczości, jak przez cudowność. Zresztą, cudownością to nawet nie było: step rozbudzał wyobraźnię, a zjawiska fantazyi są nie mniej od rzeczywistości prawdziwe. Równie dobrem zjawiskiem mogą być wytwory wyobraźni naszej, jak cały świat zewnętrzny, a kto wie zresztą, czy i on nie jest zjawiskiem z nas wyłonionem.
Teraz łatwiej nam pójść śladami twórczości Zaleskiego, zrozumieć, dla czego tak, a nie inaczej śpiewał, gdy wiemy, jakie wpływy oddziaływały na wraźliwy umysł dziecięcy w tych chwilach życia, w których się wszystko wchłania, a nie wydaje się nic jasno. «Pieśń połknąłem,» powiada Zaleski w jednej z dum swoich — i dobrze powiedział. A pieśń to była jak step bujna, jak kazki Zuja tajemnicza. Stary znachor nie tylko kochał przeszłość.
Milszy bez wątpienia Zaleskiemu był pobyt u niego, niż u popędliwej ciotki Kundziczowej, u której na krótko przedtem umieszczony został. Gderliwa niewiasta trzymała w ostrym rygorze chłopca, a Zuj pieścił; ze sprawek swoich musiał ścisły egzamin zdawać przed ciotką, podczas gdy u starego znachora swobodę miał zupełną i step szeroki przed sobą.
Mając lat dziewięć, opuścił chutor i przeniósł się do Jerczyk, do drugiej ciotki swojej, pani Jasieńskiej, u której na wychowaniu dwa lata przebył (1811 i 1812). O pani Jasieńskiej miłe wspomnienia przechowały śię w sercu Bohdana. Była to matrona cnót staropolskich, która matczynem postępowaniem swojem osładzała sieroctwo wychowańca. Na figle i psoty Bohdanka patrzano tam przez szpary, a chłopak był krewki i, Bóg wie, co roiło się w głowie malca. Pewnego razu pozazdrościł lotu ptakom, Zrobił więc skrzydła, do ramion przypiął i trzasnął się z dachu o ziemię. Bez wielkiego obyło się to szwanku, bo stary dom Jerczykowski, po dziś dzień na wzgórzu stojący, miał dach wysoki wprawdzie, ale ściany nizkie, a Bohdanek z okapu dachu na ziemię skoczył. Jerczyki dziś jeszcze są w posiadaniu Jasieńskich, znam je dobrze. Przed laty dwudziestu kilku, kiedym odwiedzał, nie ciotkę Bohdana, lecz jej syna Cezarego Jasieńskiego, pokazywano mi miejsce na dachu, skąd malec skoczył. Pamięć o autorze Dumy o Kosińskim była tak świeża, jakby lata żadnej nad nią władzy nie miały, jakby nic się nie zmieniło nie zszarzało.
Wspomniałem, że Jerczykowki dom stoi; wiemy, że w nim wychowywał się Bohdan Zaleski. My niby kochamy wielkich naszych i radzibyśmy mipć przechowane o nich pamiątki wszystkie. Czy nie godziłoby się podobizny domu tego przechować? Czy nie piękniejszą ozdobą ilustrowanych pism naszych byłby ten dom, to miejsce pobytu Zaleskiego, niż widoki obojętnej nam Parany, albo fantastyczne obozowiska boerów? Ten odskok od przedmiotu głównego uczyniliśmy ku uwadze panów wydawców pism obrazkowych; a teraz powracamy do rzeczy.
Nadszedł rok 1812-ty, rok niezapomniany w dziejach świata. Zwycięstwa Napoleona wielkiego, rozpalające umysły wszystkich, mialyżby przejść bez śladu przez wraźliwy umysł pacholęcia lackiego? Rozbudzone nadzieje i rozmowy, prowadzone w domu Jasieńskich, nie należały do rzędu uśmierzających fantazyę, więc i nasz Bohdanek postanowił wziąć czynny udział w wypadkach. Nie nowiną mu było daleko w step się posunąć, w komyszach się ukryć i liczyć gwiazdy na niehie. Malec powziął tedy zamiar ucieczki z myślą dostania się do bratnich szeregów. Umknął więc cichaczem niespostrzeżony przez nikogo, noc spędził w zbożu i kierował się na Różyn, majętność Kalinowskich, ale tu go przyłapał oficer Iskrzycki i niefortunnego zbiega lamentującej ciotce oddał.
Ale zbliżał się czas nauki.