Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/414

Ta strona została przepisana.

Teraz Bohdanem zajął się brat jego starszy Eliasz i oddał go do szkół humańskich. Wakacye przepędzał u brata w Krzywcu, nie zaniedbując wycieczek swoich w stepy i dumań na mogiłach. Korepetytorem Bohdana był Józef Jeżowski, dusza krysztalicznej czystości, przyjaciel Mickiewicza, a taki umysł i serce mogły jeno dodatni wpływ wywrzeć na ucznia i kazać tylko prawdę a piękno ukochać. W tych czasach zapoznał się także nasz poeta z Józefem Zaleskim, oficerem wojsk Napoleońskich, który nie zapomniał o zawartej z nim znajomości i w dniach tułaczki serdecznie nim się opiekował.
W szkołach bazyliańskich w Humaniu czas przepędzał pomiędzy nauką a rozrywkami. Do tych należały wycieczki do Grekowa i Zofiówki, pięknej niegdyś siedziby smutnej pamięci Szczęsnego, która do rozmyślań posępnych skłaniała umysł młodzieńczy. Wycieczki te odbywał z kolegami i przyjaciołmi: Michałem Grabowskim, Sewerynem Gałęzowskim, Józefem Mianowskim i Sewerynem Goszczyńskim, który, będąc zadzierżystej natury, czubił kolegów, za co nazwę Nerona otrzymał. Bohdana zwano Amameusem.
Tu jest miejsce do poprawienia błędu, który dość często a bezkrytycznie się powtarza, że jakoby i Tomasz Padura należał do kolegów i przyjaciół Bohdana. Nie w humańskich, ale winnickich szkołach był Padura, następnie przeniósł się do Krzemieńca. Rozgłos, jaki w swoim czasie uzyskał «Tymko,» był bańką sztucznie wydętą, bo Padura koszlawił język małoruski, polszczył go i tem schlebiał ówczesnemu szlachectwu. Nie wspominał też o nim Zaleski, a i Mickiewicz pominął go milczeniem. jedyną zasługą Padury było zwiednnie «chutorów» w celach wiadomych, ale pieśni jego nie przeszły do ludu, bo nie były one z ludu, ani z życia wziętemi.
W roku 1817 Zaleski zobaczył się z ojcem. Czytał mu swoje prace, bardzo młodzieńczem piórem kreślone i zachwycał dumnego z syna rodzica. Szczególnie podobała się ojcu Oda na śmierć Kościuszki, którą jednak później Bohdan spalił, uważając ją za płód poroniony.
W tych czasach szkolnych zapoznał się z Jagiellonidą. Poemat Tomaszewskiego wielkie wrażenie na umyśle młodzieńca zrobił. Zaleski był gniewny na Mickiewicza za ostrą krytykę tej epopei, tak, że z tej racyi tylko, gdy mu przyszło wybierać po skończeniu szkół humańskich między Wilnem a Warszawą, wybrał tę ostatnią, ażeby z okrutnym oprawcą Jagiellonidy się nie spotkać. W r. 1820 widzimy już Zaleskiego w Warszawie.
Jak na owe czasy, zaopatrzony był nieźle w materyalne środki do życia. Miał młodość, zdrowie, umysł świeży, serce gorące, wiarę w przyszłość i 200 dukatów w kieszeni; czegoż jeszcze chcieć było można? To też według sił swoich pomagał uboższym kolegom; gdy razu pewnego zabrakło mu grosza, Goszczyński zaś w wielkiej potrzebie się znajdował, sprzedał kołdrę, byleby tylko pomódz przyjacielowi.
Chwila, w której Zaleski znalazł się na bruku warszawskim, była chwilą rozpoczynającego się przełomu w pojęciach i smaku. Brodziński rozpoczynał wykłady literatury i kończył Wiesława, Mickiewicz przygotowywał swój dwutomowy zbiorek poezyj do druku.
Trudno zrazu było oswoić się Zaleskiemu z ruchem i gwarem miasta, znajomości nie miał, o stosunki było trudno, to też często wspomina o swojej tęsknocie za czasami minionemi. Mógłby się wprawdzie zbliżyć do Niemcewicza, ale tego nie mógł bez protekcyi uczynić, zwrócił się więc do Lelewela i Brodzińskiego, ale całem sercem przylgnął do zestarzałego przedwcześnie, schorowanego i potępionego autora «Maryi.» Między Malczewskim więc a Zaleskim zawiązała się szczera przyjaźń i jakkolwiek Mochnacki wykazał pierwszy publicznie piękności «Maryi», Zaleski ją w milczeniu odczuł i tem bardziej go gnębił smutek i opuszczenie jej twórcy.
Stosunek z Brodzińskim nie pozostał bez wpływu na twórczość Bohdana. Autor «Wiesława» zachęcał go do umiłowania ludu, do zwrócenia się do jego życia, wierzeń i podań. Obracając się zresztą w gronie takich ludzi, jak Witwicki, Mochnacki i Szopen, rwał się do pracy, która miała wieniec nieśmiertelny na czoło jego złożyć. Wczytywał się więc w Homera i ubóstwiał Kochanowskiego. Do niego piękną apostrofę czytamy w Przechadzce po za Rzymem (t. II, str. 41., r. 1877), gdzie przed oczyma poety staje gladyator konający, w którym widzi obraz słowianina. Przechodzą postaci różne, zjawia się i Jan Kochanowski, do którego poeta zwraca się z uczuciem prawdziwie synowskiem. Jemu to zawdzięcza, że został piewcą