sprawy zawisł na ostrzu bagnetów, siłą swego ducha opanować tę grozę.
Po klęsce Ostrołęckiej, odzyskawszy, bardzo rychło zresztą, chwilowo utraconą przytomność, Skrzynecki jeszcze bardziej zaciekł się w swoim systemie bezczynności. Jego prawemu, ale ciasnemu umysłowi narzucało się z nieprzepartą siłą rozumowanie, że, póki nie słuchał Prądzyńskiego, póki rządził się własnem zdaniem, póki nie przedsiębrał żadnej akcyi poważnej, póty wszystko szło dobrze, a skoro tylko dał się nakłonić do większej operacyi zaczepnej, nastąpiła Ostrołęka. Odtąd uwierzył w siebie bardziej niż dotychczas i nabrał głębokiego przekonania, że on tylko jeden, działając podług swojej dotychczasowej metody, może bardzo już zagrożoną sprawę uratować. Ale jego powaga w oczach wojska, sejmu i kraju została mocno zachwianą, jego stanowisko, jako wodza naczelnego, zagrożonem. Bronił go ze wszystkich sił, przekonany, że każdy inny niechybnie zgubi armię. Naciskany przez coraz gwałtowniej domagającą się czynu zbrojnego opinię wojskową i publiczną, przedsiębrał od czasu do czasu różne pozorne akcye, które zawsze urywał, nie doprowadziwszy ich do poważnego spotkania, i których jedynym celem istotnym było zamydlenie oczu niechętnym i niedopuszczenie do wybuchu niezadowolenia, któryby go mógł pozbawić dowództwa. Wierny swojej naturze, chwycił się pomiędzy innemi, jako środka obronnego, słabej zresztą dyalektyki i wydał (naturalnie bezimiennie) niedołężnie napisaną broszurę p. t. Dwa dni zwycięstw pod dowództwem Skrzyneckiego (Warszawa, 1831).
Tymczasem następca zmarłego Diebitscha, feldmarszałek Paskiewicz bez wystrzału przeprawił się przez Wisłę. Chmura piorunowa zaczęła się zbliżać do Warszawy. Oburzenie powszechne na bezczynność Skrzyneckiego rosło i przybrało wreszcie takie rozmiary, że sejm wyznaczył komisyę do rozpatrzenia sytuacyi militarnej i postępowania wodza naczelnego. Komisya ta zebrała się pod przewodnictwem księcia Adama Czartoryskiego w dniu 27 lipca.
Wtedy wódz naczelny okazał wcale niepoślednie zdolności dyplomatyczne. W charakterze członka rządu, sam przybył na posiedzenie komisyi, uniemożliwił przez to wchodzącym w jej skład generałom otwartą rozprawę o zdolnościach i postępowaniu tego, który nie przestał jeszcze być ich wodzem, zaplątał i zabagnił dyskusyę, a wreszcie, słysząc jednogłośne zdanie generałów, że nie pozostaje nic innego, jak iść przeciw Paskiewiczowi i wydać mu wielką bitwę o śmierć i życie, oświadczył, że to jest właśnie jego zamiarem. Nastąpiło pewne rozczulenie, po niem zgoda powszechna; Skrzynecki pozostał na dowództwie, wyruszył z wojskiem przeciw feldmarszałkowi — i bitwy nie stoczył. Właściwie mówiąc, w tym stanie rzeczy, jaki był, miał już może słuszność, bo owa ostatnia bitwa o śmierć i życie miała względnie lepszą szansę pod osłoną fortyfikacyj warszawskich niż w otwartem polu. Po kilku nieznaczących potyczkach główna kwatera polska stanęła w Bolimowie.
Wiara w Skrzyneckiego w wojsku upadła już zupełnie. Jego nieudolność stała się stałym przedmiotem rozmów w obozie. Dla ratowania swej upadającej powagi, wódz naczelny obrał środek, bardzo niewłaściwy ze stanowiska dyscypliny wojskowej, ale zgodny ze swoim charakterem: chodził po obozie, łączył się z grupami rozprawiających oficerów i toczył z nimi dysputy, w których, podług słów Prądzyńskiego, «il était loin d’être toujours le plus fort en raisonnement.» Oczywiście dysputy te nietylko nie poprawiły opinii o wodzu naczelnym, lecz raczej ją pogorszyły. W dniu 9 sierpnia przybyła do Bolimowa druga komisya, wydelegowana przez sejm w celu ponownego rozpatrzenia postępowania Skrzyneckiego. Wódz naczelny wytężył znowu wszystkie siły, aby utrzymać się na stanowisku, lecz pomimo to w dniu 13 sierpnia komisya odebrała mu dowództwo.
Skrzynecki ustępował z rozpaczą w sercu, głęboko przeświadczony, że destytucya jego jest zgubą sprawy. We wszystkich jego zabiegach, skierowanych ku utrzymaniu się na czele siły zbrojnej, we wszystkich machinacyach, graniczących niekiedy z intrygą, nie było nic, czego źródłem byłaby bądź to korzyść, bądź duma osobista. Był to człowiek bezwzględnie czysty i bezinteresowny. W jego ciasnym i upartym umyśle zakorzeniło się na wieki przekonanie, że system bezczynności był w danych warunkach tem samem dla Polski, czem było kunktatorstwo Fabiusza dla Rzymu.
Nie chcąc porzucić szeregów, przyjął on dowództwo korpusu rezerwowego; ale krótko na tem stanowisku pozostał. We dwa dni po jego desty-
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/450
Ta strona została skorygowana.