Wierzył tak, jak chłop wierzy dotychczas, rozumiejąc stosunek Pana Boga i świętych do ludzi — po ludzku. (Z powodu imienin Tyszkiewicza, o św. Eustachym).
Wysoko rozwinięty pierwiastek etyczny u Syrokomli, ile razy poeta zetknął się z ludem wiejskim w poezyi lub w obronie jego stanął, nadawał mu piętno szlachetności. Stąd też gawędy jego były zupełnie odrębnym typem od W. Pola. W. Pol, nawskroś szlachcic, patrzący na chłopa trochę krzywo, w gawędach swoich lub typach przedstawiał najczęściej wiernego sługę, u Wł. Syrokomli natomiast występuje zawsze brat i człowiek; u tamtego przeważa siła, u tego — miłość.
Szarpiąc się codziennie z ciężkiem życiem, Wł. Syrokomla, człowiek rozumny, prawy, zdolny, ale nie posiadający systematycznej wiedzy i wykształcenia w żadnym kierunku, przerabiał dary Boże na chleb powszedni, a ile razy szedł wbrew własnym popędom, za prądem literackim — tworzył rzeczy słabe; ale tworzył także niepożyte, ile razy szedł za głosem talentu, własnego uczucia lub obywatelskiego obowiązku. Nie darł się na wyżyny Parnasu poniżaniem innych, siedział przy ziemi, którą kochał, przy ludziach, których duszę rozumiał, a troskom i bolom wspólczuł; nikomu nie dworował, nie służył, nie pochlebiał. Pióro swoje zachował czystem, jak i sumienie, do końca życia. Tryskały z niego przez duszę poety nieraz ból, skarga, smutek, miłość ziemi i ludzi, żal, czasem spłynęła kropla goryczy — ale nigdy trucizna, żółć zawiść, złość. W biedzie i nędzy życia zachował gołębią duszę. W Melodyach z domu obłąkanych mógł śmiało napisać o sobie:
Po obłokach się kołysał,
Wiersze pisał,
Czytał w książkach w noc i we dnie
Jakieś brednie;
Dał każdemu wieść się w pole
Jak pacholę,
A jeżeli rzec nawiasem,
Płakał czasem...
W chwilach rozmowy ze samym sobą odczuwał wartość tej odrobiny talentu, z którą na świat przyszedł, na szczyty myśli nie wzlatał jednak, nazywał siebie lirnikiem wioskowym, lecz «hardość śpiewacza» nie pozwalała mu przed nikim pochylić «ni pieśni, ni głowy.» Do «liry» swojej przemawiał serdecznie:
Ludzie łzami mię poją,
Tyś dla mnie ulgą bożą, a gdy w grób mię położą,
Ty będziesz chlubą moją.
Ej, rozgłośnie, rozgłośnie twoje echo urośnie,
Zolbrzymieją me słowa;
Pójdą z kraju do kraju, do samego Dunaju,
Do samego Kijowa.
I nie pomylił się, Roiło mu się śród bolów i walki o chleb, takiej samej, jaką prowadzili jego sąsiedzi siermiężni, że kiedyś «ludzi gromada» sławić go będzie za to, że śpiewał proste wiejskie pieśni, że biedotą nie pogardzał, że w obronie jej stawał, że ją kochał i «skonał, grając na lirze.»
Można było dosłownie powiedzieć o nim:
Głodną śmiercią literata
Zszedł ze świata...
Nikt nie pomyślał, ażeby śpiewakowi niedoli ludzkiej kupić bodaj na dom własny kawał ukochanej przez niego ziemi. Najchętniej pomagamy tym, którzy bez pomocy obejść się mogą.