mszałach krakowskich, o numizmatach polskich; on to pierwszy ogłosił rozprawę Jakóba Parkosza z XV wieku o pisowni polskiej i t. p. Wśród niezmordowanego krzątania się śmierć go zaskoczyła 11 czerwca 1835 r. w Krakowie.
Bandtkie był jednym z najpierwszych u nas chronologicznie przedstawicieli gruntowności erudycyjnej z wielką sumiennością złączonej. Nie celował on ani metodą wykładu, ani nadzwyczajną bystrością krytyczną; stylu nie tylko nie miał pięknego, lecz grzeszył nawet zaniedbaniem i niepoprawnością języka; szło mu jedynie o dotarcie do prawdy, o nagromadzenie materyału dobrze sprawdzonego i sam siebie nazywał kamieniarzem, który, w pocie czoła dostarczając trwałych do budowli ciosów, ich składanie komu innemu zostawia.
Antoni Zygmunt Helcel, czcząc zasługi Bandtkiego zaraz po jego zgonie, podał trafną charakterystykę jego istotnego uzdolnienia: „Nie dojrzysz — powiada on — w pracach jego nigdy tworów wyobraźni; w jego badaniach — śmiałych przypuszczeń, w jego zdaniach — lgnienia do upodobanych lub popłacających opinij, w jego nauce — powierzchowności. Obaczysz wszędzie ze skrzętną pracowitością wyszperane podania, trzeźwe i bezstronne wyszukiwanie prawdy, odważne i sumienne jej wynurzanie, odrazę do upowszechnionej francuszczyzny. Niewielu uczonych wyrównało mu w mocy uwzięcia się przy szczegółowych poszukiwaniach prawdy. To, co pospolitość za oschłe, nudne i bezużyteczne uznawała, czem się półmędrki wzajemnie straszyli, ciesząc się z wygodnej swej uczoności, w to Bandtkie wnikać, tam gościć nie wahał się; stamtąd też skarby wynosił, aby z nich ci sami, którzy z niego szydzili, wygodniej każdy po swojemu korzystać mogli... Więcej oczytany i więcej wiedząc, niż cała rzesza głośnych beletrystów, cichszym był, niż najcichszy z nich, a lgnąc wyłącznie do zajmującego go szczegółu, nie szukał wrzekomej chwały wszechwiedzącego mędrca... Nareszcie wyobraził się w nim moment, który w literaturze naszej dotąd zupełnie był obcym: jest to ów ascetyzn naukowy, ów żywioł abstrakcyjny, połączony z niezwykłą u nas apatyą poetyczności. Abstrakcyjnego żywiołu ślady poczęły być widoczne w społeczności naszej; do ascetyzmu naukowego posunął się i Ossoliński; lesz owego wyłącznego panowania erudycyi, w jej czystym i nieprzymieszanym z niczem pierwiastku, w jej nieponętnej nawet nagości, nikt tak, jak Bandtkie, nie objawił. Stąd pierwiastek ten, jako do najwyższej przez niego wysunięty potęgi, w dziejach literatury naszej z imieniem Bandtkiego w parze chodzić będzie, bo on jest właściwie jego odróżniającą cechą.»
Jako profesor, Bandtkie nie celował również metodą: wykład jego był «jakby wspólnem ćwiczeniem się mistrza z uczniami;» garnęli się do niego studenci odznaczający się gorliwością, a brat jego Wincenty, dalej Wacław Aleksander Maciejowski, Kajetan Trojański, Józef Muczkowski, Antoni Zygmunt Helcel szczycili się tem, iż w Bandtkiem mieli mistrza i pomocnika.