Dzielny wód legionów, sprawny organizator wojskowy Księstwa warszawskiego i Królestwa kongresowego, zawsze czysty, ofiarny i użyteczny obywatel kraju, generał Józef Wielhorski ma prawo do poczestnego miejsca wprawdzie nie pośród ludzi najpierwszych, którym nie dorównał talentem ani stanowiskiem dziejowem, lecz bądź co bądź zaraz w drugim szeregu ludzi, rzetelnie dla kraju zasłużonych.
Był on synem Michała Wielhorskiego, kuchmistrza w. l., głośnego z pism swoich i peregrynacyj, który, przerzuciwszy się do sprawy barskiej, emigrował za granicę i piastował tam bezowocną godność posła barskiego w Paryżu, aż nakoniec śladem innych Barszczan, poddawszy się konieczności i wziąwszy amnestyę, wrócił był do kraju, do swoich dóbr na Wołyniu, aby spędzić koniec życia pośród swoich kłopotów prywatnych, kłopotów i trosk niemałych koło łatania własnej fortuny, mocno nadszarpniętej podczas wypraw zagranicznych i politycznych kampanij. Taki człowiek, chociaż był czułym ojcem, nie mógł być dobrym wychowawcą. To też z jedynym wyjątkiem, nie bardzo udali się synowie staremu kuchmistrzowi l. On sam, czasu swojego w Paryżu pobytu, przejął się był ślepem zamiłowaniem dla kultury francuskiej, a mianowicie potrafił swoje własne, z domu wyniesione pojęcia o nieograniczonej wolności szlacheckiej pogodzić osobliwszym sposobem z nowemi zachodniemi pojęciami o godności człowieka i obywatela; potrafił swoje przesądy szlacheckie ubrać w nowoczesną sukienkę teoryj filozoficznych i politycznych swoich sławnych przyjaciół osobistych J. J. Rouseau i ks. Mably’ego. Stary Wielhorski do tego stopnia przejął się owemi teoryami, że nawet sprowadził do swojego majątku Horodcza na Wołyniu księdza Mably’ego dla pokierowania edukacyą młodych swoich synów.