Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/112

Ta strona została przepisana.

by mądrością Bożą, tak, jak ślepa spokojność zwierzęcą bezmyślnością bywa; — wśród tych dwóch kończyn jedynie jest prawdziwa wielkość człowieka — niepewność: chęć wiedzenia bez miary; oto ten poeta «spoetyzował, wzniósł do najwyższej potęgi to, co mię dotychczas w upokorzeniu trzymało — brak wewnętrznej pewności». A więc wierzyć w poezyę, jak w księgę najwyższej mądrości, a potem dowiedzieć się, że ta księga uczy tylko wątpić, że wznosi do najwyższej potęgi... brak wewnętrznej pewności» — czy to nie bolesny zawód? Lecz spotyka Ksawerę inny jeszcze zawód, nie mniej bolesny. Jest w «Capriccio» myśl, którą tak genialnie rozwinął Krasiński w «Nieboskiej komedyi», — że można być prawdziwym poetą, a lichym człowiekiem. Jest to prawda, którą stwierdzają biografie nie jednego i nie dwu poetów, a jednak i dziś jeszcze trudno uwierzyć, że poeta, który w swych słowach zdaje się być tak blizkim Boga, w czynach spada poniżej człowieka, że, jak mówi Krasiński, «potrafi udać Anioła, chwilą nim zagrząźnie w błoto». Tem trudniej było uwierzyć w to w epoce romantyzmu, kiedy to poetów poczytywano nie tylko za wieszczów, ale i za kapłanów narodu i ludzkości! Otóż i Ksawera myślała, że jej Julian to ideal. A on co? On rozniecił miłość w jej sercu, a potem porzucił i nietylko porzucił, ale jakby na pośmiewisko przysłał jej poemat, w którym tę jej miłość odtworzył. Więc cóż dziwnego, że Ksawera dochodzi do bolesnego przekonania, że «miłość poety jest balladą, sonetem, elegią, ale niczem więcej», że «poeta się kocha dla rymu, bo mu do natchnienia tej średniówki w życiu potrzeba; oświadczy ci się w pięknie zakreślonym peryodzie, a jeśli wzruszona i łatwowierna, z bijącem sercem, ze łzą w oku, dasz mu pełną uczucia, prawdy i wzniosłości odpowiedź, on ją gotów w lada pisemku za swój własny utwór przedrukować». I cóż dziwnego, że, doszedłszy do takiego przekonania, rozczarowuje się Ksawera? Ale i wtedy nawet ona broni Juliana, bo przecie poeta to inny człowiek, jak wszyscy, a więc jego nie obowiązują te same, co innych, zasady etyczne, bo «on wieszcz, on święty, on wybrany Boga»..... «On z życia rzeczywistego uczucie tylko czerpać powinien, z każdego serca wybrać daniną promień najczystszy, aby kiedyś w tęczę pomysłów rozwinął i ludziom oddał «poezyą.» Czy i Żmichowska jest tego samego zdania? W powieści niema na to pytanie odpowiedzi; lecz zapewne wówczas już, kiedy pisała «Capriccio», była zdania, że poeta musi tak postępować; z drugiej jednak strony widziała, że ludzie, którzy ślepo w poetów i w poezyę wierzą, doznają rozczarowania, i to rozczarowanie z niepospolitym przedstawiła talentem: ironia jej (pomijając niektóre przygodne ironiczne uwagi) polega na tem, że Ksawerze każe oddać rękę prozaicznemu Leopoldowi, który tak ją mało obchodził, że nie wiedziała nawet dobrze, czy to blondyn, czy brunet.
W Capriccio poruszyła Żmichowska ważną sprawę życiową i filozoficzną — kwestyę stosunku poety i poezyi, artysty i artyzmu do życia. Ta sama kwestya spoczywa na dnie jej arcydzieła, którem jest «Poganka» (1846).
Osnowa tego poematu prozą nie jest zawiła. Pewna rodzina przez długi czas cieszyła się szczęściem tak prawdziwem, tak mocnem, że nawet straty rodzinne na chwilę tylko jego słońce zasłaniały: wkrótce słońce znów z za chmur wychodziło i lało swe promienie jasne na tę błogosławioną rodzinę błogosławioną dla tego, że jej przykazaniem, zasadą życia była miłość Boga i człowieka. I trwało to wielkie szczęście dopóty, dopóki po długiej nieobecności nie wrócił do domu syn, Cypryan. Gdy wrócił, szczęście uciekło i nie wróciło już nigdy. Czemże był ów Cypryan, który większą krzywdę wyrządził rodzinie, niż nieubłagana śmierć, która porwała Józefa i Karola? Zbrodniarzem? despotą? szatanem? Nie! on był tylko — artystą. Sztuce, umiłowanej nad wszystko, poświęcił całe swoje życie, wszystkie zasoby zdrowia i teraz oto dowlókł się do domu, niemal umierający, trawiony suchotami. Niegdyś poznał Aspazyę — pogankę Aspazyę — pokochał ją, jako doskonałą piękność i jako najdoskonalszą artystkę życia. Ta miłość wyniszczyła go, odebrała mu wszystkie siły, oprócz szalonej, demonicznej miłości sztuki. Cudowne wdzięki Aspazi przeniósł Cypryan na płótno — wymalował obraz. Lecz obraz nie był skończony: piękność kobiecą trzeba uzupełnić pięknością męską, a dla niej długo nie mógł artysta znaleźć modelu. Nareszcie znalazł — w swym rodzonym bracie Beniaminie; on będzie Alcybiadesem, którego piękność będzie dopełnieniem piękności Aspazyi. Ale twarz Be-