Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/113

Ta strona została przepisana.

niamina, choć cudownie piękna, nie ma w sobie ognia namiętności, subtelności rysów, potęgi uczucia, bo Beniamin nie poznał jeszcze życia, więc ono nie odbiło się na jego twarzy. Cypryan nie waha się ani na chwilę: rozmarzy duszę brata, wtajemniczy ją w świat miłości, zapali ja pragnieniem sławy, a twarz jego stanie się doskonałą pięknością. I tak się stało — model był, obraz został skończony, Cypryan, wyczerpany twórczością, umiera. A Beniamin? Ach! siew Cypryana wydał plon: Beniamin zapragnął żyć, kochać, z całym demonizmem swej gwałtownej natury rzucił się w wir miłości, całą duszą, sercem, mózgiem, krwią, nerwami. Do szaleństwa pokochał Aspazyę — tę samą pogankę Aspazyę — przez lat sześć służył jej wiernie, aby po sześciu latach być odtrąconym, złamanym nazawsze, bo wyczerpanym fizycznie, moralnie i umysłowo, i skruszyć szczęście swojej rodziny!
Co to wszystko znaczy, co chciała Żmichowska przez to wszystko powiedzieć? Mało jest w poezyi naszej utworów, któreby tak pobudzały do myślenia, tak suggestyjnie działały na czytelnika. Nie mogąc w tym krótkim szkicu szczegółowo i wyczerpująco wyjaśnić filozoficznego znaczenia «Poganki», wyjaśnimy tylko sam rdzeń poematu. Przypatrzmy się bliżej Cypryanowi i jego postępowa niu z Beniaminem.
Cypryan to jedna z najgłębszych kreacyi psychologicznych i artystycznych w naszej poezyi. Jak Aspazya jest wcieleniem demonizmu użycia, a Beniamin — demonizmu uczucia miłości ziemskiej, tak Cypryan jest wcieleniem demonizmu fantazyi artystycznej. On tak namiętnie, tak szalenie ukochał sztukę, że, jego zdaniem, wszystko w porównaniu z nią jest niczem, że wszystko, co jest na świecie — i natura i człowiek ze swemi uczuciami i szczęciem — istnieje po to tylko, aby służyć sztuce, która ma prawo wszystko brać na swój pokarm, stąpać tryumfalnie po trupach ludzkich, po ruinach szczęścia człowieka, po zgliszczach cnoty, ma prawo nie oszczędzać tego nawet, co ludzie za świętość poczytywać zwykli, — w przekonaniu, że na zwaliskach świątyń ludzkich ona zbuduje jeszcze wspanialsze świątynie. W to wszystko wierzy Cypryan. Szukając natchnienia, zaspokojenia swej szalonej fantazyi artystycznej, tulał się po górach alpejskich, — nie żałował sił i zdrowia, raz krew mu buchnęła ustami i nosem; ale to nic!... Co tam zdrowie? trzeba je złożyć w ofierze sztuce! Zupełnie tak samo rozumuje Cypryan, kiedy świadomie, zupełnie świadomie, zakłóca spokój pogodnej i niewinnej duszy brata: co tam brat? niech przepadnie, jako ofiara na oltarzu sztuki; on nawet powinien czuć się szczęśliwym, że służył za natchnienie dla artysty, za pokarm dla sztuki! Ale co Beniamin na to? czy on ma za złe bratu, że truje mu spokój? Nie, bo tak bardzo jest oczarowany tem wszystkiem, co mu mówi Cypryan, że, choć z początku nazywa go kusicielem, później czuje się dumnym i szczęśliwym. Nie dosyć na tem: nawet wówczas, kiedy Aspazya złamała mu życie, usprawiedliwia Cypryana, mówiąc, że on miał słuszność postąpić z nim tak, bo przecie artysta wzamian za unieszczęśliwienie jednostki daje przez sztukę szczęście tysiącom jednostek. A jeżeli tak, to artysta ma prawo «kłaść spokojne ucho na wzburzonej piersi, nastrajać do gry krwawe żyły cudzego serca i przebierać po nich marmurowemi palcami dopóty, dopóki mu artystycznego nie wydadzą dźwięku», dopóki nie wyśpiewa pieśni miłości. Ma prawo unieszczęśliwić człowieka, aby poetycznie odtworzyć nieszczęście, ma prawo wierzącemu wyrwać z serca wiarę w sprawiedliwość Bożą, aby poetycznie odtworzyć rozpacz i bluźnierstwo; ma prawo spalić Rzym, jak Neron, aby wyśpiewać poemat o pożarze Troi, ma prawo «przybić do krzyża żywego człowieka i bok mu włócznią śmiertelnie zranić, żeby odmalować konającą twarz Chrystusa.» Zresztą, ma czy nie ma prawa, artysta musi tak postępować, «bo tego wymaga organizm całej jego istoty, bo pszczoła także musi miód wydawać, kwiat musi pachnieć, woda rzeki musi płynąć.» Innemi słowy artyzm jest fatalizmem, nieugiętem prawem natury, funkcyą organiczna, artysta nie może tworzyć inaczej, jak tworzy. Oto jak przedstawia Żmichowska demonizm artyzmu. Ale czy solidaryzuje się z tem, co mówi Beniamin? Niewątpliwie: poczytując artyzm za siłę natury, w której niema miejsca na wolę wolę, patrzy nań ze stanowiska przyrodnicze go. To jednak nie przeszkadza, że rozumie, iż taki artyzm może być szkodliwy; oto dlaczego w usta Beniamina wkłada radę, aby ludzie zdala się trzymali od takich artystów, jak Cypryan: «No i cóż? czyż za to przekleństwo rzucić artyście?, a je żeli też wzamian cierpień i krwi waszej da nam ja-